FAQ Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj
Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Szukaj

Miniaturki, partówki i ficzki od Estme

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy
Autor Wiadomość
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:06, 14 Sty 2015    Temat postu: Miniaturki, partówki i ficzki od Estme

Witajcie, kochaneczki! *Yhym, Estme bawi się w panią Weasley* Jako że jestem od prawie czterech lat namiętną pisarką-amatorką, musiałam założyć tu wątek. Ogólnie powstanie jeszcze jeden, tyle że poświęcony całkowicie Exend i historii, która jest osadzona w tej krainie, ale to później...
Czego możecie tutaj szukać? Miniaturek, partówek i ficzków owych dzieł:
- Władca Pierścieni,
- Harry Potter,
- Zwiadowcy,
- Hobbit,
- Dary Anioła,
- Dziedzictwo,
i coś pewnie jeszcze będzie, ale na chwilę obecną nie przychodzi mi do głowy Very Happy.
No to jedziem z tym koksem!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Spis treści:
Miniaturki:
- Rany Duszy
- Widmowy Jeździec
- Wolność
Partówki:
Kwiat Derenu: Prolog, Rozdział 1, Rozdział 2, Rozdział 3, Rozdział 4, Rozdział, 5, Rozdział 6
Ficzki:
Potterowskie:
Głos Serca: Prolog


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rany Duszy

OSTRZEŻENIA: drobne wulgaryzmy, samobójstwo, śmierć postaci, narracja drugoosobowa, wojna.


— Boję się, Lair — szepczesz cicho, patrząc w gwiazdy. — Boję się, że to wszystko, ten koszmar, znów się zacznie. Że on wróci, a wraz z nim całe te piekło — dodajesz, wtulając się mocniej w czarnowłosego.

— Wojna skończyła się ponad rok temu, Blackey — odpowiada, głaszcząc cię po włosach. — On już nie wróci, nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. Nie ważne, co mówią inni, Mała, on zginął, to wszystko się skończyło.

Nie prawda, on może dalej żyć, nie znaleźli ciała – zaprzeczasz w myślach, jednak w odpowiedzi opierasz głowę na jego klatce piersiowej, pragnąc ponownie czuć się kochaną i bezpieczną. Chcesz, tak jak kiedyś, usłyszeć szybsze bicie jego serca i poczuć rozlewające się po twym ciele ciepło, jednak, zamiast tego, odczuwasz jedynie strach, który towarzyszy ci od tak wielu lat. Od momentu, w którym zdecydowałaś walczyć za ojczyznę i po raz pierwszy stanęłaś na froncie, sprzeciwiając się swej rodzinie. Z trudem powstrzymujesz łzy, blokując napływające wspomnienia. Zamykasz oczy. Nic nie jest już takie samo, jak wcześniej – stwierdzasz z żalem. Bierzesz głęboki oddech, przywierając mocniej do przytulającego cię mocniej bruneta. Czujesz jego charakterystyczny zapach i uśmiechasz się smutno, odrzucając od siebie wszystkie złe myśli. Nie możesz przecież wiedzieć, że to już koniec, że nigdy więcej już go nie zobaczysz. Liczy się tylko ta chwila, ty i Lair, a przeszłość i przyszłość nie są ważne.

* * *

— Nie! — z twych ust wydobywa się przerażony wrzask, zrywasz się na równe nogi, automatycznie sięgając po broń.

Rozglądasz się dookoła, szukając zagrożenia, którego nie ma. Patrzysz tępo w ciemną ścianę oblepioną plakatami przedstawiający twoich ulubionych artystów. Powoli zaczynasz uświadamiać sobie, gdzie jesteś i co się stało. Siadasz z powrotem na łóżku, a po twoich policzkach zaczynają płynąć łzy. Mrugasz nieustannie powiekami, próbując pozbyć się sprzed oczu obrazów z przeszłości. Przyciskasz kolana do brody, obejmując je rękami i zaczynasz kołysać się w tył i w przód, szlochając cicho. Minął już rok od czasu, gdy po raz ostatni stanęłaś na bitewnym polu, a jednak wciąż masz przed sobą widok setek zakrwawionych, często porozrywanych ciał. W dalszym ciągu słyszysz bitewny zgiełk; huk dział, krzyki walczących ludzi, wrzaski rannych, dla których często ostatnią rzeczą, jaką ujrzeli była śmierć ich kompanów. Pamiętasz rozpacz rodzin, które dowiadywały się, że ich bliscy polegli na wojnie. Czy cieszyli się, że wam udało się przeżyć? A może przeklinali, że to nie wy polegliście? Kręcisz głową, zastanawiając się czy kiedykolwiek uda ci się w pełni zapomnieć o tym, co było.

* * *

— Padnij! — krzyczysz do Arianny, widząc celującego w nią żołnierza.

Jest jednak za późno, blondynka odwraca się w momencie, w którym dosięga jej kula. Patrzysz z przerażeniem na krew rozbryzgującą się na wszystkie strony, gdy dziewczyna upada. Automatycznie wymierzasz w wroga i strzelasz, a potem rzucasz się w kierunku przyjaciółki. Nie zwracasz uwagi, na otaczający cię tłum. Nie obchodzi cię, że właśnie zabiłaś człowieka. W tej chwili liczy się tylko życie jednej z nielicznych osób, które poparły twą decyzję. Padasz na kolana, przy dwudziestolatce, patrząc z przerażeniem na krew wsiąkającą w jej mundur. Wstrzymujesz oddech, gdy unosi delikatnie głowę i spogląda na ciebie zamglonymi szarymi oczami, w których widzisz ból. Uśmiecha się smutno i mówi:

— Mila, powiedz… powiedz Damianowi, że… że go… ko… kochałam. — Jej głos jest słaby, ledwo słyszany, a jednak dodaje: — Że… Żegnaj, Mila. — Zamyka oczy, a jej głowa opada bezwładnie na ziemię.

— Aria — szepczesz, nie mogąc w to uwierzyć.

Słone łzy spływają po twych policzkach. Zaciskasz mocniej dłoń na broni i zrywasz się na równe nogi, a w twojej głowie jest jedynie jedna myśl. Musisz ją pomścić.


* * *

Krzyk zamiera w twoim gardle. Otwierasz oczy, w których widać przerażenie. Rozglądasz się, nie potrafiąc stwierdzić gdzie jesteś. Zaciskasz dłonie na kołdrze i z całych sił próbujesz opanować oddech. Drżysz, widząc przed oczami twarze zmarłych przyjaciół. Nie płaczesz, od dawna nie uroniłaś żadnej łzy, zamiast tego spoglądasz pustym wzrokiem w sufit, starając się zapomnieć o tym wszystkim, co powoli zaczyna cię wykańczać. Pamiętasz jak mówili, że wy, ci którzy przeżyli, jesteście bohaterami. Twierdzili, że z czasem pogodzicie się z tym, co się stało i nauczycie się żyć w nowym świecie.

— Gówno prawda — mamroczesz, wstając z łóżka.

Idziesz, chwiejąc się na boki, do biurka i wyciągasz paczkę papierosów. Przyciskasz je do siebie i, chociaż wiesz, że nie powinnaś, podchodzisz do okna, otwierając je na oścież. Chłodne powietrze wpada do pomieszczenia, a ty oddychasz głęboko, starając się uspokoić Siadasz na parapecie, a potem zapalasz drżącymi rękoma pierwszego papierosa, mimo iż umysł krzyczy, żebyś przestała. Ignorujesz go zaciągając się dymem. Nikotyna działa na ciebie zbawiennie, drżenie zaczyna ustawać, a spokój wypełnia twój umysł. Jesteś uzależniona, wiesz o tym, ale nie możesz przestać. Za bardzo boisz się, że wtedy skończy się również to, co sprawiło, że jeszcze nie oszalałaś – złudne poczucie, że wszystko jest w porządku.

Kręcisz głową, zapalając kolejnego papierosa i rozmyślając o tym, co było. Od wojny minęły dwa lata. Dwa lata pełne bólu, smutku, błagań o zapomnienie i conocnych koszmarów, w których ponownie znajdowałaś się na polu bitwy. Snów, w których raz po raz musiałaś przeżywać śmierć bliskich osób. W dalszym ciągu pamiętasz słowa twoich przełożonych, którzy zapewniali, że nie minie rok, a ty znowu zaczniesz cieszyć się życiem i staniesz się normalną nastolatką. Uśmiechasz się ironicznie. Ty będąca normalną nastolatką? Dobre sobie, prawda? Odkąd odwróciłaś się od rodziny, musiałaś sobie radzić sama. Jesteś dzieckiem wojny – wychowałaś się na froncie. Przenoszenie wiadomości, przeprowadzanie licznych oddziałów, szpiegowanie, co to dla ciebie? Robiłaś to wiele razy, zbyt wiele. A potem przyszła twoja kolej, byś stanęła w ogniu walki. Dali ci mundur, karabin, wysłali na tygodniowe szkolenie i kazali walczyć. I walczyłaś, chociaż nieraz wydawało ci się to bezcelowe.

* * *

Biegniesz w stronę Damiana, omijając porozrywane zwłoki, nie zwracając uwagi na to, że gdzieś tam może być kolejna mina, która wybuchnie gdy tylko na nią nadepniesz. Dobiegasz do niego i padasz na kolana, patrząc tępo na wielką ranę, z której sączy się szkarłatna krew. Po twoich policzkach kolejny raz spływają łzy, a ty unosisz delikatnie jego głowę, układając ją na swych kolanach. Łkasz cicho, powtarzając by cię nie zostawiał. Wstrzymujesz oddech gdy otwiera oczy. Chcesz coś powiedzieć, ale z twojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Patrzysz na niego, wiedząc, że to już koniec.

— Walcz — szepcze, a ty nie rozumiesz, o co mu chodzić. — Cokolwiek się stanie walcz, Blackey — dodaje jeszcze ciszej. Zamyka oczy, a potem ostatni raz mówi: — Kocham cię, siostrzyczko.


* * *

— Przepraszam, Damian — szepczesz cicho, spoglądając na czarny nagrobek. — Ja po prostu… po prostu nie daję sobie już rady. To wszystko jest takie… beznadziejne. Ty nie żyjesz, Lair gdzieś zniknął, a ja potrafię już dalej udawać, że wszystko jest dobrze. — Po twoich policzkach zaczynają spływać łzy. — Pamiętasz jak mówili, że po wojnie wszystko będzie dobrze? Pamiętasz jak snuliśmy plany, co zrobimy gdy to wszystko się skończy? Wtedy wydawało mi się to takie piękne, ale teraz wiem, że okłamywaliśmy samych siebie. Minęły trzy lata a nic nie jest takie, jak myśleliśmy. Nie wiem jak mam dłużej żyć. Nie mogę dłużej żyć — dodajesz po chwili, zakrywając twarz dłońmi. — Kazałeś mi walczyć — ciągniesz po kilku minutach milczenia — tyle że ja już nie potrafię. To wszystko mnie przerasta. Wiem, że nie powinnam, ale… muszę to zrobić. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.

Wciągasz głęboko powietrze, a potem drżącą ręką wyciągasz czarny pistolet. Wahasz się. Z jednej strony w dalszym ciągu chcesz żyć, a z drugiej to wszystko już dawno przerosło twoje możliwości. Nie chcesz dłużej cierpieć. Zagryzasz wargę, powtarzając sobie, że dasz radę. Odbezpieczasz broń i przykładasz ją sobie do głowy. Wiesz, że jest naładowana, że w magazynku znajduje się jednak kula, która może skrócić twoje cierpienie. Chcesz pociągnąć za spust, ale nie możesz. Coś cię blokuje, nie pozwalając odebrać sobie życia. Zaciskasz mocno powieki, przeklinając w myślach to jak bardzo jesteś słaba. Zamierzasz już opuścić pistolet, gdy przed oczami zaczynają przelatywać wszystkie twoje wspomnienia. Chwytasz pewniej broń. Już się nie wahasz, wiesz, że popełniasz błąd, a jednak świadomość, że mogłabyś pozostać na tym świecie za bardzo cię przytłacza. Bierzesz głęboki oddech. Strzał. Też cię kocham, braciszku – myślisz i zapada ciemność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Widmowy Jeździec

OSTRZEŻENIA: ożywianie, nadawanie cech ludzkich, siłom natury, śmierć, narracja pierwszoosobowa.

Tamtego dnia niebo spadło na ziemię, pamiętasz? Północny Wiatr wdał się w walkę z swym Południowym bratem, a na Inter rozpętało się istne piekło. Deszcz, który padał nieustannie od prawie trzech dni, starał się ze wszystkich sił dokonać jak największych zniszczeń, zupełnie jakby wiedział, że wkrótce skończy się jego czas, zupełnie jakby wiedział, że jeśli zamilknie wszystko, czego dokonał wraz z pochłoniętymi bojem bliźniakami, przepadnie. Drzewa, odwieczne domy driad padały na wilgotną ziemię, pozbawiając swoje opiekunki domów, a tym samym życia. Niejedno zwierzę na zawsze pożegnało się z naszym światem, by zapaść w wiecznym sen. Niejedna Istota wykończona nieustanną walkę upadła, by już nigdy więcej nie powstać, by nie ujrzeć już więcej światła dziennego i pogrążyć się w wiecznym mroku, pamiętasz?

Oczywiście, że pamiętasz, przecież, jak mógłbyś zapomnieć o dniu, w którym złamałeś Przysięgę i odwróciłeś się od Bezimiennych? O dniu, w którym pędziłeś na swym wykończonym rumaku, który, zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, gnał przed siebie, chociaż następny jego krok mógł być jednoznaczny z śmiercią. A kiedy w końcu potknął się i przewrócił – tak blisko celu! – zrzucając cię z siodła, spojrzałeś na niego przepraszającym wzrokiem, po czym wstałeś i pobiegłeś przed siebie, przyciskając do swej piersi płaczące zawiniątko. Powtarzałeś sobie, że musisz dotrzeć do wioski, w której znajdziesz schronienie dla dziecka. I ci się udało, pamiętasz?

Po niespełna godzinie, która dla ciebie była wiecznością, dotarłeś do swego celu. Potem wybrałeś dom i położyłeś niemowlę na przed drzwiami wraz z listem, w którym zawarłeś obietnicę powrotu po maleńką Rosę. Zapukałeś do drzwi i pomknąłeś w kierunku lasu. Nie mogłeś tam zostać, to oznaczałoby śmierć dla ciebie i dla dziecka. Mimo to twoje serce krzyczało byś po nią powrócił. Nie zrobiłeś tego. Posłuchałeś się rozumu, który podpowiadał ci, że tak będzie lepiej, pamiętasz?

Zdusiłeś w sobie wszelkie emocje, powtarzając, że później przyjdzie czas na łzy. A potem, gdy dotarłeś do miejsca, gdzie zostawiłeś swego wiernego Księcia Zachodu, odetchnąłeś z ulgą, widząc, że zwierzęcia tam nie ma. Wiedziałeś co to oznacza. Biegłeś, na przekór Wiatrom, które próbowały cię zatrzymać. Zatrzymałeś się dopiero wbiegłszy do znajomej jaskini. Powitało cię tam rżenie, ty jednak nie zwróciłeś na nie uwagi, padając na kolana. Zasłoniłeś twarz dłońmi, a z twego gardła wydobył się zdławiony szloch. Słone łzy spływały po twoich policzkach, gdy myślałeś, że oto nadszedł kres twych dni. Kres świata, jaki znałeś. Kres wszystkiego na czym ci zależało. Myliłeś się, pamiętasz?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lis dnia Sob 16:47, 28 Lut 2015, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:21, 17 Sty 2015    Temat postu:

W sumie nie zamierzałam tego publikować ponownie na internecie, ale... co mi tam!
Przed Wami dziewięć rozdziałów + prolog, "powieści", którą niegdyś pisałam. Zaznaczę, że zaczęłam ją w 2013 roku, kiedy to jeszcze byłam jeszcze kompletnym laikiem i wyszło, jak wyszło... Kiedy skończę pisać moją bez nazwową powieść o Exendzie, możliwe iż zabiorę się za poprawę i kolejne rozdziały owego cusia. Dobra, nowe części pojawiać się będą, co tydzień.
Kwiat Derenu

Prolog
Ostrzeżenia: pisała to dwunastolatka, chyba więcej mówić nie muszę... nie zabijcie mnie za błędy stylistyczne/interpunkcyjne, bo nie wszystkie rozdziały były poprawiane.

— Co mnie to obchodzi?! I tak tam pójdę! — krzyknęła z furią rudowłosa dziewczynka.
Nie potrafiła zrozumieć, o co chodzi jej matce. Z Anią znały się odkąd ojciec prowadził interesy z tatą drugiej dziewczyny. Przyjaźń, która je dziewczynki była niezwykle silna, co sprawiało, że Anita chciała odwiedzić przyjaciółkę. Chociaż w dniu jej urodzin. Nie mogła jednak tego zrobić, a czemu? Wystarczającym - i idiotycznym według niej - powodem było to, że jest córką Nikoli i Kamila Kruków.
— Czy ty nie rozumiesz, że możesz zginąć?! — wrzasnęła matka.
W oczach kobiety pojawiły się łzy, dłonie zacisnęła w pięści, nie mogła stracić panowania nad sobą. Wiedziała, że zabrania córce więcej niż powinna, ale miała przeczucie, że - jeśli Anita pójdzie na to przyjęcie urodzinowe - może się wydarzyć coś koszmarnego. Co jak co, ale Nikola nauczyła się ufać swoim przeczuciom. Poza tym zaczynała ją już męczyć sytuacja, w której się znajdowała. Nie tak umawiała się z mężem, gdy ten odjeżdżał. Jej ukochany miał wracać do domu od czasu do czasu, sprawdzając jak zachowuje się dzieciak. A jednak to zignorował. Nie widziała go już od czterech miesięcy. Przez jego głupotę Anita była coraz bliżej odkrycia prawdy. Na to zaś Nikola nie mogła pozwolić. Nie teraz, nie po tym ile trudów włożyła wraz z mężem w wychowanie dziewczynki na młodą damę. Spojrzała na nią, gdy ta odpowiedziała jej:
— I co z tego? Tak czy siak, pójdę tam!— warknęła Anita.
Od czasu, gdy ojciec wyjechał kobieta zachowywała się co najmniej dziwnie. Zabraniała jej odwiedzania przyjaciół, wychodzenia poza teren dworu oraz innych rzeczy, na które kiedyś zgadzała się bez problemu, podczas gdy jej starszy brak Luke nie miał żadnych ograniczeń. Przecież to były jedynie urodziny. U Anki była bezpieczna! Zresztą, jeśli dzięki temu poszłaby, mogła zgodzić się nawet na towarzystwo straży. Ale nie! Matka w dalszym ciągu zabraniała wyjścia na przyjęcie.
Pani Kruk spojrzała srogo na dziewczynkę, która przebrała miarkę. Może i Anita była nieprzewidywalna, ale Nikola zdążyła nauczyć się tego, że młoda zawsze stawiała na swoim. Teraz zaś nie mogła do tego dopuścić. Westchnęła:
— Sama mnie do tego zmusiłaś, Anito! Skoro nie rozumiesz, że Umarli mogą chcieć cię zabić, muszę to zrobić.— Rzekła władczym głosem w stronę straży: — Odprowadźcie to dziecko do komnat i dopilnujcie, by nie wychodziła z nich. Nawet... — zawahała się na chwilę, a potem dodała: — Nawet jeśli będziecie musieli ją związać! Chociaż wolałabym tego uniknąć.
Trójka mężczyzn stojących przy drzwiach, ukłoniło się kobiecie, mówiąc:
— Tak jest!
Skierowali się w stronę dziewczynki, która wpatrywała się oszołomiona w dorosłą. Nigdy wcześniej nie pozwalano jej związać! Zawsze traktowano ją z szacunkiem i delikatnością. To co powiedziała jej matka, zdawało się dziewczynce niewyobrażalne. Gdy poczuła na swym ramieniu dłoń strażnika, krzyknęła w stronę rodzicielki:
— Nie możesz mi tego zrobić!
Kobieta spojrzała na nią, jakby zdawała się rozważać wszystkie opcje i odrzekła dziwnie zimnym tonem:
— Mogę i muszę, córko. — Odwróciła się do mężczyzn, mówiąc: — Idźcie już.
Patrzyła smutnym wzrokiem na straże wyprowadzające młodą luxlupuskę. Nie chciała tego robić, ale stawała się ona coraz bardziej nieznośna. Sama ją do tego zmusiła. Po policzkach Nikoli spłynęła samotna łza. Odwróciła się i powiedziała:
— Wyjdźcie, wszyscy! Natychmiast!
Skierowała się w stronę najbliższego krzesła, a potem opadła na nie i pozwoliła, aby słone krople rozpaczy spływały po twarzy, zostawiając ślady palące niczym ogień.
— Kamilu, błagam cię, wróć do mnie. Przestaję sobie dawać radę. Anita coraz bardziej się buntuje... Moje serce trwoży się, że wkrótce wieści o tym, jak się zachowuje dotrą do Thorna. Poza tym... Brakuję mi ciebie... — wyszeptała, mając nadzieje, że jej ukochany wróci do domu.

* * *

O nie! Nie dam się nikomu więzić w moim własnym pokoju! - pomyślała z furią dziewczyna. Podeszła do drzwi i uderzyła w nie, krzycząc:
— Wypuście mnie!
Po drugiej stronie mężczyźni milczeli, a jej wściekłość rosła. Nie mogła uwierzyć, że jej spokojna matka, która zawsze była roześmiana skazała ją na zamknięcie w komnatach. Gdyby było to zwyczajne zamknięcie, może i mogłaby to przeboleć. Prawdopodobnie otworzyłaby sobie wejście, ale to, że były tu straże utrudniało całą sprawę. Oni potrafili znacznie więcej niż ona. Znali już doskonale sztuczki Anity i się do nich dostosowali. Kiedyś udawało jej się czasem uciec, ale teraz, po tym, jak jej ojciec wyruszył na wojnę, nie było na to szans. Westchnęła cicho.
Myśl! Myśl Anita, na co nie wpadną? Jak można ich przechytrzyć, znają wszystkie opcje, kiedy próbujesz wyjść drzwiami. Chwila! Ale kto powiedział, że muszę przez nie przechodzić?! - krzyknęła w myślach. Prychnęła sfrustrowana. Jeśli nie one to co? Tajne przejścia? Odpadają, bo je zablokowali. Szyb kuchenny? Mogę się założyć, że już obstawili przy nim strażników. Warknęła, uderzając pięścią poduszkę. Wzrok przebiegła po całej izbie. Nie miała pomysłu, jak można się wydostać z tego pomieszczenia. Nagle spojrzała na okno. Rozszerzyła oczy, a potem na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nigdy tego nie próbowała, bo wydawało się to głupie, ale teraz mogła się założyć, że to jedyne nieobstawione wyjście. Poza tym nikt nie podejrzewałby dziewczyny, że odważy się wyskoczyć z trzeciego piętra. Nie zastanawiając się długo, podbiegła do szafy i wygrzebała linę do wspinaczki.
Podeszła cicho do okiennic, wcześniej krzycząc:
— Wypuście mnie! Ja nie chcę tu być!
Wiedziała, że przez jakiś czas tu nie zajrzą, ale na wszelki wypadek, cofnęła się i włożyła lam* do tur**. Przeczuwała, że da to jej co najmniej dwie godziny, bo słuchała muzyki zawsze gdy była wściekła. Zawróciła do okna i przywiązała jeden koniec liny do drzwi komody stojącej obok, a potem opuściła linę na dół.
Wzięła głęboki oddech, wspięła się na parapet i skoczyła cały czas trzymając się liny.

* * *

Szła, powoli przedzierając się przez bagna. Wzdrygnęła się, słysząc kroki za sobą. Bała się i przeklinała swoją głupotę, przez którą zgubiła się w lesie. Gdy do jej uszu dobiegł kolejny odgłos tego, że ktoś ją śledzi, przyśpieszyła. Czuła, że osoba za nią zrobiła to samo. Starała się zachowywać spokój i nie zdradzać, że wie, iż jest śledzona. Nie wytrzymała zbyt długo. Puściła się najszybszym biegiem na jaki było ją stać. Gnała, słysząc w swych uszach świst wiatru. Pędziła przed siebie czując, jak jej serce przyśpiesza swój rytm. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek ją złapał. Nie teraz, gdy w końcu mogła być wolna. Pragnęła tej wolności od dziecka. Odkąd pamiętała.
— Szybciej! Biegnij szybciej, bo cię złapią! — odezwał się głosik w jej głowie.
— Przecież się staram! — odpowiedziała.
To była prawda. Starała się.
— Ale nie wystarczająco! — odparł ten sam głos.
Nie zwróciła nawet uwagi, że mówi sama do siebie. Nie obchodziło jej to. Teraz najważniejsze było to, by uciec. Szybciej! Szybciej! Biegnij szybciej! Od tego może zależeć twoje życie! - powtarzała sobie w myślach, a im szybciej to robiła, tym szybciej biegła.
Nie wiedziała jak długo pędziła, czas zdawał się zwolnić. Gnała najszybciej jak mogła, a jednak nie zgubiła swego prześladowcy. Krople potu zaczęły spływać po jej skórze, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Jedynie wzrok jeszcze działał. Poczuła ulgę, widząc wyraźny zarys wiejskiej zagrody. Tam mi na pewno pomogą! Powtarzając to sobie przyśpieszyła na tyle, na ile mogła. I wtedy potknęła się o wystającą gałąź. Upadła. Czuła, że jej dręczyciel jest tuż za nią. Próbowała wstać, ale nie mogła. Odwróciła się na plecy, a wzrok rudowłosej padł na czerwone oczy, przepełnione nienawiścią. Przez ciało dziecka przeszedł dreszcz przerażenia. Nad nią stał Umarły. Rozejrzała się dookoła, myśląc, jak może uciec, w momencie, w którym dostrzegła na jezioro, będące tylko kilka metrów od niej. Umarli boją się wody! Śmiała myśl przeszła przez jej głowę. Widząc, że Istota Nocy powoli zbliża się do niej, zaczęła czołgać się tyłem do zbiornika. Mężczyzna, sądząc po posturze, przyśpieszył, jakby wiedział co chce zrobić. Było jednak za późno. Jej palce dotknęły już zimnej cieczy, a po chwili cała wpadła do niej z pluskiem.
Nie wiadomo skąd poczuła, że jest łapana przez niewidzialne ręce, które ciągnęły ją na dno. Próbowała z nimi walczyć, ale nie mogła. Starała się jak mogła wypłynąć na wierzch, jednak było to niemożliwe. Powoli zaczęło brakować jej tlenu. Wyczuwała, że śmierć już wkrótce zabierze ją w swe ramiona. I wtedy usłyszała najpiękniejszy z głosów, jakie kiedykolwiek słyszała:
Dokąd chcesz się udać filio Carissimi? — spytał głos, ale Anita nie miała czasu na zastanawianie nad tym, jak ją nazwano. Bała się i zdawało jej się, że przestaje trzeźwo myśleć. Nie odpowiedziała opadając na dno. Próby wydostania tylko odbierały luxlupusce siły. Wiedziała, że zginie. Wiedziała, że nie miała prawa przeżyć, nie tego. Zbyt wiele razy kusiła szczęście, a teraz, gdy przyszedł czas na jej śmierć, czuła, że ten głos był złudzeniem. Kimś, kto nie istnieje.
Nie bój się dziecko. Nie jestem złudzeniem, jeśli można w ogóle powiedzieć, że jestem. Czy istnieję? Sama tego nie wiem, ale zapewne tak, skoro z tobą rozmawiam. Powiedz mi, gdzie chcesz się dostać, a ja cię tam zabiorę maleńka — odezwał się ponownie nieznajomy, a raczej nieznajoma, bo była to kobieta.
Tym razem Anitę ogarnęło zapomniane już uczucie. Zdawało jej się, że otaczają ją niewidzialne ramiona, które kołysały dziewczynkę, jakby do snu. Słyszała piękny głos śpiewający kołysankę. Strach zastąpiło uczucie błogości. Nie wiele myśląc spróbowała złapać oddech. Udało się. Uśmiechnęła się do samej siebie. Chciała tkwić tak przez całą wieczność. I wtedy do jej uszu dobiegł delikatny szept:
Jeszcze nie nadszedł twój czas maluczka. Nie mogę wiecznie powstrzymywać wody, by cię nie porwała w swe ramiona. Tutaj nie jesteś bezpieczna.
Nie chciała w to uwierzyć, ale gdy nieznajoma ponownie ponowiła swe pierwsze pytanie odparła w myślach:
Zabierz mnie do bezpiecznego miejsca. W tym samym momencie straciła przytomność.
_____________
* Lam - magiczna wersja płyty. Za pomocą magi nagrywa się na nią muzykę( niestety, ale filmów w Lux ex Saltus jeszcze nie wymyślono, więc wyłącznie muzykę).
** Tur - zasilana energią magiczną wersja odtwarzacza muzyki. Została wymyślona przez elfy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Boru, jakie to długie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:21, 19 Sty 2015    Temat postu:

Głos Serca
Fick potterowski.
Opis: Od pokonania Voldemorta i zaginięcia Harry'ego Pottera minęło już prawie piętnaście lat. Mieszkańcy magicznej Anglii na nowo poukładali swoje życia i cieszą się z panującego pokoju. Strach minionych lat zblakł w pamięci dorosłych już uczestników drugiej wojny i stał się ledwie wspomnieniem. Aurorzy oraz Ministerstwo Magii w swej ignorancji i pysze bagatelizują zapowiedzi nadciągającego niebezpieczeństwa. Co się stanie jeśli znienacka pojawi się ktoś, kto może być gorszy od Tego, Którego Imienia Bano Się Kiedyś Wymawiać? Kolejna katastrofa zdaje się być nieunikniona, tyle że tym razem nie będzie Wybrańca, który by obronił świat magii przed zagrożeniem.

Tym czasem, gdzieś w Stanach Zjednoczonych, jeden z amerykańskich strażników otrzymuje list, który sprawia, że przeszłość, przed którą starał się uciekać, powraca. Co gorsza, razem z piątką przyjaciół zostaje wysłany na stałe do Anglii, gdzie ma za zadanie pomóc tamtejszym czarodziejom. Co będzie oznaczać ta zmiana dla niego i jego rodziny?

Czas opowiadania: Piętnaście lat po pokonaniu Voldemorta.

Kanon: Poszedł jeść poziomki.



Prolog
,,Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie. " - Jan Twardowski

- Harry, zaczekaj - woła jedyna osoba, której mogłeś zaufać.

Chociaż serce krzyczy byś się odwrócił, porozmawiał z nią, wyjaśnił jej swoją decyzję, ty słuchasz surowego rozsądku, który mówi ci, że tak będzie lepiej. Zarówno dla ciebie, jak i dla twoich byłych przyjaciół. Jeśli odejdziesz, owszem, będą cię szukać, ale pozostawią twoich bliskich w spokoju, nie uczynią im żadnej krzywdy, bo wiedzą, że oni nie mieli zielonego pojęcia o tym, co zrobiłeś. W tej chwili zależy ci tylko na tym, by ci, których kochasz, przepraszam, kochałeś, byli bezpieczni. Bo przecież, może i cię zdradzili, ale to nie oznacza, że chcesz dla nich losu gorszego niż śmierć. Przyśpieszasz, starając się jak najszybciej opuścić to miejsce. Zostawić to wszystko za sobą. Spinasz się, czując na ramieniu rękę brązowowłosej.

- Harry, błagam cię, zaczekaj - mówi, a w jej głosie słychać błagalną prośbę.

Zatrzymujesz się zdumiony i kręcisz głową. Granger cię o coś błaga, czyż to nie jest zabawne? Uśmiechasz się ironicznie, odwracając do dawnej przyjaciółki, a w twoich zielonych oczach widać niedowierzanie.

- Na co mam zaczekać, Hermiono? - pytasz ze złością, które nie potrafisz już dłużej trzymać na uwięzi. Nie możesz w to uwierzyć. Po tym wszystkim co zrobiła z Weasleyem ma czelność cię zatrzymywać. Przez krótką chwilę pozwalasz widzieć jej wściekłość, którą wywołała, a potem ponownie przywołujesz na swą twarz maskę obojętności. Czekasz na jej odpowiedź. W końcu nie wytrzymujesz i sam się odzywasz na wpół kpiącym, na wpół rozczarowanym głosem: - Wyjaśnij mi, proszę, na co mam zaczekać. Na pojawienie się aurorów, którzy mnie aresztują? A może mam zaczekać aż zaciągną mnie do Ministerstwa Magii, gdzie oficjalnie skażą mnie na pocałunek dementora, a potem wtrącą do Azkabanu? Albo zabiją, w zależności od tego, jaki będą mieli humor? A nawet jeśli zdecydują się mnie nie zabić, jak sądzisz, jak zareagują na to ludzie? Myślisz, że przyjmą mnie ciepło? - Patrzysz jej w oczy i widzisz odpowiedź. Wzdychasz ciężko i otwierasz drzwi, dodając jeszcze: - Mam nadzieje, że będziesz szczęśliwa, Herm.

Wychodzisz na dwór i znikasz z cichym trzaskiem.

Uśmiechasz się smutno, patrząc na czarny czteropiętrowy budynek, który od tej pory ma się stać twoim domem. Podchodzisz do ciemnoniebieskiej bramy i kładziesz dłoń na klamce. Zamykasz oczy, wiedząc, że jeśli wejdziesz na teren tej posesji nie będziesz mógł już się cofnąć. Twoje serce krzyczy byś się cofnął, byś wrócił do przyjaciół, rodziny, ale ty, na przekór samemu sobie, otwierasz furtkę, wchodząc na plac. Zatrzymujesz się na chwilę, a potem unosisz wysoko głowę i podążasz w stronę domu, gdzie od teraz masz mieszkać. Uśmiechasz się do siebie. Przekraczając próg twojego mieszkania uświadamiasz sobie fakt, który sprawia, że zaczynasz się śmiać z radości. Nie jesteś już Chłopcem, Który Przeżył. Nie jesteś Wybrańcem, czy Złotym Chłopcem Gryffindoru. Nie jesteś już nawet Harrym Potterem. Jesteś Lucasem Warrior, jedną z wielu bezimiennych postaci, które wyemigrowały z Anglii. Jesteś wolny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:44, 20 Sty 2015    Temat postu:

Wolność
Ostrzeżenia: Ponoć jest to psychiczne, ja się nie wypowiadam, za żadne urazy na psychice nie odpowiadam. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Stałam na krawędzi, a Północny Wiatr muskał me włosy, sprawiając, że wirowały dookoła mej głowy. Wciągnęłam głęboko powietrze, wyczuwając słodki zapach wilgotnej ziemi. W powietrzu wciąż unosiła się wilgoć, a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Kajdany, którymi byłam dotąd spętana pękły, a ja po raz pierwszy od lat odzyskałam coś, co ceniłam sobie bardziej niż życie. Obejrzałam się za siebie, patrząc na szary budynek, który wznosił się na horyzoncie. Nienawidziłam go równie mocno, co każdej spędzonej w nim chwili. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam, że coś spadło mi na dłoń, jednak rozluźniłam się niemal natychmiast, słysząc cichy syk:
— Witaj, pani.
Spojrzałam z czułością, na czarnego węża, który owinął mi się wokół nadgarstka, a na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Mówili, że jestem potworem. Kłamali. Twierdzili, że nie umiem odczuwać uczuć. Mylili się. Ja po prostu nie widzę żadnego sensu w okazywaniu emocji, dzięki którym ktoś mógł mnie poznać. Teraz jednak nie potrafiłam w pełni zapanować nad radością, którą wywołało to spotkanie, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później do niego dojdzie. Musiało dojść. W końcu, po latach rozłąki, ponownie spotkałam się jedyną istotą, która była dla mnie ważna. Z mym jedynym przyjacielem. Westchnęłam, gładząc jego trójkątny łepek, a po chwili milczenia odparłam:
— Witaj, Nathairze. Jesteś gotowy? — spytałam, spoglądając mu w oczy.
Wąż roześmiał się po swojemu, a potem wysunął język smakując powietrza i rzekł:
— Od dawna czekałem na tą chwilę i wątpię czy mógłbym być bardziej gotowy niż teraz, pani.
Przywarł mocniej do mej skóry, a ja wyszeptałam:
— W takim razie zróbmy to!
Uniosłam ręce, patrząc w niebo. W jednej chwili zerwał się Południowy Wiatr, który mówił mi, co mam uczynić. Wzięłam głęboki oddech a potem, w momencie, w którym skoczyłam, z mego gardła wydobył się okrzyk radości. W jednej chwili spadałam w dół z niewyobrażalną prędkością, a w drugiej rozłożyłam skrzydła i poszybowałam w kierunku niekończącego się błękitu. Z każdą sekundą nabierałam zarówno prędkości jak i wysokości, krzyknęłam głośno, przelatując przez szereg chmur. Zapikowałam by w ostatniej chwili poderwać się i uniknąć roztrzaskania o ziemię. Zawisłam w powietrzu, patrząc na szare mury więzienia, w którym przetrzymywano mnie przez blisko piętnaście lat. Nawet z tej odległości potrafiłam dostrzec przerażone twarze wartowników, którzy pokazywali mnie sobie palcami, krzycząc coś z przerażeniem. Byli tacy… bezbronni. Mogłabym ich zniszczyć, nie trudząc się przy tym zbytnio. Nie! Gdybym to zrobiła, pokazałabym im tym samym, że mieli rację, a tak nie jest. Nie jestem potworem ani maszyną do zabijania, poza tym… nie czuję do nich już żalu. Jakbym mogła skoro nareszcie jestem WOLNA. Roześmiałam się, powtarzając w myślach te słowa.
— Jestem wolna! — krzyknęłam, śmiejąc się przy tym beztrosko.
W końcu zostałam uwolniona z brzemienia, które nosiłam przez te kilkanaście lat, które w tej chwili wydają mi się być zupełnie nie ważne. Cóż to jest piętnaście lat niewoli, gdy mam przed sobą setki lat wolności? Byłam przecież, wedle ludzkiej rachuby, nieśmiertelna. Odwróciłam się, lecąc przed siebie. Spojrzałam na rwące fale rzeki, która płynęła pode mną i zanurkowałam w powietrzu, pozwalając rękom zwisać swobodnie. Zachichotałam, gdy mój przyjaciel syknął w momencie, w którym dotknęłam lodowatej wody, rozbryzgując ją na wszystkie strony. Leciałam przez jakiś czas tak, by życiodajne krople padały na me ciało, a potem wystrzeliłam w górę, lecąc w stronę słońca. Byłam wolna. Mogłam robić to, co chciałam. Wtem jedna myśl uderzyła mnie z siłą lecącej komety. Zatrzymałam się oszołomiona.
— Co się stało, pani? — Usłyszałam zdezorientowany głos węża.
Uśmiechnęłam się, odpowiadając głośno:
— Nadeszła w końcu z dawna oczekiwana przez nas chwila, mój drogi. W końcu wracamy do domu, Nathairze. Wracamy do domu — powtórzyłam ciszej, czując łzy, która zaczęły spływać mi po policzkach.
W końcu, po trzydziestu latach wygnania, mogłam powrócić do domu. Byłam wolna, a dzięki temu równocześnie zwolniona z obowiązujących mnie przysiąg. Może i minie jeszcze wiele czasu nim odbuduję to, co upadło, jednak wiem jedno; nadszedł czas bym wróciła tam, gdzie jest me miejsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:32, 23 Sty 2015    Temat postu:

Kwiat Derenu
Rozdział 1
Czekał. Był cierpliwy jak na Umarłego przystało. Nigdy nie robił rzeczy nieprzemyślanych. Nie mógł sobie na to pozwolić. Każdy błąd, mimo iż bitwa się jeszcze nie zaczęła, przechylał szalę zwycięstwa na stronę wroga, a temu starał się ze wszystkich sił zapobiec. Wiedział, o co i dlaczego walczy. Tak jak reszta jego ludu ufał, że to właśnie Thorn da im to, czego pragnęli – wolność i akceptację. On, tak jak i oni, był wygnańcem, dlatego że nie akceptował tego, co się działo na ich pięknym kontynencie. Thorn nie potrafił zaakceptować tego, co jego lud zaczął robić z innymi istotami, które zamieszkują Lux ex Saltus. A oni, Umarli, poparli go bez najmniejszego zastanowienia. Mieli dość opinii morderców, którymi zresztą nie byli.
Usłyszawszy dźwięk opadającej liny, podniósł gwałtownie głowę. Na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech, gdy ujrzał wątłą postać dwunastoletniej dziewczynki, która stanęła na parapecie i skoczyła w dół. Cóż, trzeba przyznać, że pomysłów jej nie brakuje – przyznał w myślach mężczyzna. Mnie jednak nie ma szans przechytrzyć – dodał. W przeciwieństwie do jej strażników ja obserwowałem ją dostatecznie długo, by wiedzieć, że prędzej czy później wywinie coś w tym stylu.
– Te całe straże nawet nie przypuszczają, jak sprytna i bystra jest ta mała. Już dawno powinni byli obstawić okna, ale nie. Skoro wcześniej tędy nie uciekała, to na to nie wpadnie. Ech, świetliści stają się coraz bardziej aroganccy – westchnął cicho, przewracając z politowaniem oczami.
Patrzył cierpliwie, jak dziewczyna skierowała się w stronę lasu. Prychnął cicho. Doprawdy może i to jeszcze szczeniak, ale powinna wiedzieć, że do lasu w pełnie się nie zapuszcza, chyba że chce się zostać przekąską – warknął zirytowany w myślach. Jako Umarły potrafił wyczuć emocje wszelkich istot, które nie potrafiły bronić swojego umysłu, co spowodowało, że mógł czytać z niej, jak z otwartej księgi. Kiedyś każda szanująca się rodzina świetlistych uczyła swe dzieci ochrony umysłu, a teraz? Wystarczy, że jakaś potężniejsza istota włamie się do mózgu młodego i co? Będzie wiedziała wszystko, czego zapragnie o nim i o jego bliskich. Zresztą dorosłych też to się tyczy. Doprawdy ta rasa staje się coraz bardziej arogancka, co może doprowadzić do jej zguby. Ciekawe jak długo ,,słabsi'' będą to znosić? – syknął. Spojrzał wymownie na niebo, wyczuwając jej podniecenie i chęć ucieczki. Wiedział, że brak kontroli nad emocjami i myślami może zgubić nawet najpotężniejszego świetlistego. Domyślał się, jak bardzo dwunastolatka pragnęła zaznać wolności, która nie była jej dana. Westchnął, czując pewność siebie, którą dziewczynka emanowała. Dziwiło go to, że na pozór spokojna i uległa może być równocześnie tak odważna, by zapuścić się samotnie do Lasu Nerde, zwanego również Lasem Potworów, choć prawdopodobnie o drugiej nazwie mała nie wiedziała. Zresztą wątpił, by osoba pokroju Nicol Rey, a raczej Nikol Kruk, powiedziała cokolwiek swemu dziecku o tym, że tuż obok jest las zamieszkiwany przez Ni. Na jego twarzy zagościła irytacja, gdy usłyszał niedorzeczną myśl dziewczynki, jakoby wampiry chciały ją zabić. Co Nikol naopowiadała tej córce? – spytał samego siebie. Kręcąc głową ruszył za nią.
Czuł, jak jej podniecenie zamienia się w strach. Jako że należał do Bractwa potrafił wiele rzeczy, których przeciętne wampiry nie mogły i nie umiały robić. Jedną z nich, i zdecydowanie najtrudniejszą, było Pamam. Dzięki tej umiejętności próbował wpłynąć na dziewczynę i sprawić, by się uspokoiła.
– Tylko spanikowanego szczeniaka mi tu potrzeba – westchnął odrobinę za głośno.
Usłyszał, jak jego ,,podopieczna" wciąga głośno powietrze. Zorientowała się, że jest śledzona, a mężczyźnie przeszło przez myśl, by wycofać się na taką odległość, z której dziewczyna nie zorientuje się, iż w dalszym ciągu za nią podąża. Nie, jeśli spuszczę ją z oczu, kto wie, co może dopaść ją w Lesie Potworów? – spytał się w myślach. Szedł tym samym tempem, co ona, gdy zaś zmieniła prędkość marszu, również przyśpieszył. Jej myśli zaczęły być coraz bardziej chaotyczne, co nie spodobało się wampirowi, gdyż miał już nieraz do czynienia z rozhisteryzowanymi dzieciakami. A młoda była zdecydowanie przerażona. Spiął się, gdy dwunastolatka rzuciła się do biegu. No to klops – syknął. Oczywiście musiała coś odwalić akurat tak blisko Ostoi! Przyśpieszył tak, by znajdować się nie dalej niż dwadzieścia metrów za nią. Ta odległość była bezpieczna. Oczywiście, gdyby tylko chciał, mógłby ją wyprzedzić i złapać, ale rozkazy, które dostał, były jasne. Nie mógł zrobić jej krzywdy. Miał ją ochraniać i strzec.
Zaklął w myślach, gdy jego wzrok zobaczył zarysy Ostoi Podróżnych, miejsca, z którego można było udać się w każdy zakątek Lux ex Saltus. Dosłownie każdy. Trwożąc się, że dziewczyna wpadnie do Jeziora Podróżnych, przyśpieszył, zmniejszając dystans między nimi o połowę. Miał jednak inną przyczynę swych obaw. Wiedział, a wręczy wyczuwał, że w tym miejscu jest Ona. To właśnie tego, że mógłby Ją spotkać bał się najbardziej. Nie miał pojęcia, jak na niego zareaguje. Nie wiedział, a tego, czego nie potrafił przewidzieć, bał się najbardziej.
Odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna upadła. Może uda mi się ją odurzyć, a potem odnieść do komnaty? I wtedy usłyszał jej myśli. Myśli, w których błagała Boga, by nie był Umarłym. Modliła się, by nie okazał się być jednym z tych potworów, o których mówili jej rodzice. W jego sercu zakwitła wściekłość. Uspokój się Lis, nie możesz wybuchnąć. Musisz się opanować – powtarzał sobie w myślach. Jednak nienawiść, którą żywił do Kamila i do jej matki – tej, która zdradziła jego lud, udawała, że pragnie im pomóc, a potem wbiła nóż w serce ich przywódcy – powróciła. Stanął kilka metrów przed dzieciakiem, który obrócił się na plecy. Patrzyła na niego przerażona, a potem zaczęła się rozglądać. Spróbował ją uspokoić, wiedział, że złamie wtedy rozkaz, ale nie mógł pozwolić, by zrobiła to, co przypuszczał, że chce zrobić. Tknięty przeczuciem, spojrzał jej w oczy.
W jego oczach pojawiło się przerażenie. Nie mógł dopuścić do tego, by dziewczyna weszła do Jeziora. Jego serce przyśpieszyło. Ruszył w kierunku córki Nikoli, jednak było już za późno. Ciało szczeniaka znalazło się w wodzie i zaczęło opadać na dno.
— Cholera jasna! — warknął z furią. — Coś ty najlepszego narobiła, dziewucho? — spytał, patrząc w nieruchomą toń wody.
Westchnął cicho i podszedł do Jeziora. Wściekłość, którą zdążyły obudzić myśli dziewczyny, zaczęła się wzmacniać. Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. Nie mógł pozwolić, by złość i nienawiść zapanowały nad nim. Wiedział, co działo się z tymi nieszczęśnikami, którzy nie potrafili się kontrolować. Patrzył na Jezioro z obrzydzeniem, które przybrało na mocy, gdy uświadomił sobie, co musi zrobić. Nienawidził tego. Może nie samej przyczyny tego, co się stanie, ale tego, co miał robić. Odkąd Nicol ich zdradziła, używał magii jedynie w skrajnych przypadkach. Wiedział jednak, że teraz nastąpił jeden z takich momentów. Musiał odnaleźć dziewczynkę, inaczej może zginąć. Kucnął, wyciągając przed siebie otwartą dłoń. Poczuł, jakby prąd przeszedł przez jego rękę aż do palców, w których skupił energię. Drugą kończyną wyjął zwitek pergaminu z kieszeni swej kurtki. Zamknął oczy i wyszeptał:
— Ubi visitabo Anita Kruk.
Szybko zacisnął obie dłonie na kartce, powtarzając w myślach słowa. Nie zważał na to, że ciało zaczynało go boleć. Nie brał pod uwagę tego, że mięśnie zaczynały dostawać paraliżu. Ból się nie liczył. Wiedział, że wkrótce cierpienie zniknie, a zastąpi je przyjemność. Coś, czego obawiał się najbardziej. Nie mógł zapomnieć, że, jeśli pozwoli się sobie zatracić w tym uczuciu, zginie. Umrze, choć podobno jego rasa jest nieśmiertelna, lub, co gorsza, stanie się potworem używającym czarnej mocy. Czegoś, czego nienawidził. Wzdrygnął się, czując, jak energia przepływa przez jego ciało. Nie rozumiał, jak niektóre istoty mogą uwielbiać to uczucie. Dla niego było to coś, na co godził się jedynie, gdy istniała taka konieczność. W żadnej innej sytuacji. Gdyby nie musiał, nie używałby magii. Nie to, że jej nienawidził, nie gardził nią. On po prostu ją szanował. Wiedział, że jest darem i starał się wykorzystywać ją jedynie w razie potrzeby.
Westchnął, gdy proces się zakończył. Otworzył oczy, a jego wzrok padł na kartkę, na której pojawiły się wampirze runy. Rozszerzył oczy, a potem pokręcił głową ze zdumienia. Nie ma co mała, przenieść się na drugi koniec kontynentu zamiast do domu? Tobie musiało naprawdę zależeć na wolności – pomyślał.
Wstał powoli, a potem skierował się w stronę gospody. Po paru krokach zatrzymał się, patrząc na dom, w którym płonął kominek. I wtedy – po raz pierwszy od dwudziestu lat, od czasu, gdy poznał Nikol i postanowił przyłączyć się do Thorna – zobaczył Ją. Jej smukłą postać w oknie, gdy przechodziła, prawdopodobnie, do jadalni. Zacisnął dłonie w pięści. Drżał. Trwoga wkradała się w jego serce. Nie miał pojęcia, co ma zrobić. Jak na mnie zareaguje? - spytał sam siebie. Nie potrafił, a raczej nie chciał sobie tego wyobrazić. Dobra, nie panikuj. Walczyłeś z chordami Zmarłych, a boisz się wejść do gospody? - powtarzał sobie w myślach. Wziął głęboki oddech i ruszył, starając się, by jego kroki były niesłyszalne. Oddychał, starając się uspokoić, aż w końcu, po kilku sekundach, dotarł do drzwi. Zapukał i czekał.
Sekundy zaczęły zmieniać się w minuty, a minuty zdawały ciągnąć się wiekami. Słyszał kroki zbliżające się do ganku i myśli, kto taki przypałętał się tu w środku nocy. Przygryzł wargę, gdy usłyszał szczęk zamka. Wrota otworzyły się, ukazując szczupłą, brązowowłosą kobietę o smolistych oczach. Spojrzała w jego twarz i wykrzyknęła ze zdumieniem oraz przerażeniem:
— Lis!
* * *
Czarny wąż, który oplatał gałąź hebanowego drzewa, wpatrywał się intensywnie w środek Énerem Lúmen. Komuś mogłoby się wydać to kompletnym przypadkiem, jednak Wtajemniczeni wiedzieli, co to oznaczało. Ktoś złamał Kodeks Podróżnych. A wymienione wcześniej zwierzę było Anguragerem. Jednym ze Strażników Ostoi. Owy Angurager odebrał sygnał i wiedział, że nie ma prawa go zignorować. Sygnały zawsze, nawet, gdy były mylne, stawiały jego rasę na baczności. Wszędzie tam, gdzie znajdowały się Zwierciadła Dusz, tam była jego rasa. Rozsypana w czternastu miejscach Lux ex Saltus, z dala od Diam. Z dala od domu, pilnując, by ci, którzy świadomie lub nie złamali Kodeks uszli z życiem, a jeśli stwarzali zagrożenie, zostali dostarczeni do Atviato. Miejsca, gdzie mieli zostać osądzeni i skazani, bądź uniewinnieni. Niestety, jedynie nieliczni potrafili przejść przez Zwierciadło Dusz i nie zginąć. Tym, co niepokoiło węża było również to, że sygnał nie był poprzedzony wiadomością z którejkolwiek z trzech Ostoj. Takie podróże nie były rzadkością, jednak osoba, która teraz zbliżała się do Rajskiego Stepu - miejsca położenia Czwartego Zwierciadła Dusz - z pewnością nie była przygotowana na to, co miało się stać. Nawet doświadczeni podróżnicy mieli z tym problemy, a co dopiero przypadkowa osoba, którą prawdopodobnie był nieoczekiwany gość.
Widząc, że na tafli Zwierciadła Dusz pojawiło się złote światło Angurager, syknął przeciągle. Zrzucił swoje cielsko z gałęzi drzewa, a spadając przemienił się w mężczyznę. Upadł na zgięte kolana i wyprostował się dumnie. Jego czarne, długie włosy opadały mu na ramiona, oczy koloru ziemi miał zaś utkwione w świetle. Zadrżał mimowolnie. Już w tej chwili wyczuwał, że osoba, którą za chwilę miał odebrać, była niezwykle potężna. Czuł jej aurę, w której była potęga. Pokręcił głową zaniepokojony tym, kim mógł okazać się przybysz. Im bardziej zbliżał się moment Odebrania, tym bardziej zaczynał się spinać. Aura przybysza była mu dziwnie znajoma. Co wcale mu się nie spodobało. Nie to nie może być on – szepnął w myślach. Wziął głęboki oddech, ruszając do przodu. Cały czas wpatrywał się w taflę Zwierciadła, a im bardziej jaśniała złotym światłem, jego ogarniał spokój. Takie było jej działanie. Światło miało uspokajać Anguragerów, by, gdy nadejdzie czas, poprawnie wykonali swe zadanie. Wziął głęboki oddech, a jego prawa ręka wystrzeliła w kierunku lustra. Zamknął oczy, czując jak przyjemny dreszcz przebiega przez jego ciało, aż po czubki palców u prawej dłoni. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, związany z wzbierającą w nim magią. Czując, że nadszedł czas, zaczął mówić:
— Na wezwanie, które mnie tu przywiodło, dla pamięci tych, którzy polegli, by móc tego dokonać. Dla pamięci tych, którzy zginęli przechodząc przez Podróżne Wrota. Ku czci tych, których Anguragerowie zapomnieć nie mogą, niech Wrota otworzą się i przepuszczą przybysza! Magia aperta Porta! — Jego głos przemienił się w krzyk.
Uśmiechnął się czując ból, który przeszył jego ciało. Nie bał się. Wiedział, że nie ma czego, że to wkrótce minie. Westchnął cicho, gdy przebiegł przez nie dreszcz rozkoszy. To było coś, co działo na jego rasę mocniej niż na inne. Jego lud został w większości wybity, co spowodowało, iż musieli się bronić. Magia działała na nich inaczej niż na inne istoty. Mógł jej nienawidzić, ale nie mógł się od niej uwolnić.
Otworzył oczy, wyciągając przed siebie ręce i zaczął zbliżać się do Zwierciadła Dusz. Gdy pojawiła się w nim delikatna, dziewczęca twarzy sapnął ze zdumienia, a potem dotknął tafli. Nieprzytomna luxlupuska wylądowała wprost na jego ramiona. Pokręcił ze zdumieniem głową, nie mógł uwierzyć w to, kogo widzi.
— Nie, to nie możliwe. Ona i jej dziecko zginęli, zamordowały ich cienie — wyszeptał cicho.
Ale przecież ją widzisz. Trzymasz ją na rękach, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy uratowałeś jej życie. Powiedz mi, czy ktokolwiek inny poza nią mógłby tak wyglądać? Pomyśl, czyż to nie jest jej młodsze wcielenie, które powróciło, by wspierać Sprawę? — szeptał głos w jego głowie. On zaś wpatrywał się oczarowany w twarz wyglądającej tak niewinnie, a zarazem niezwykle potężnej, rudowłosej dziewczynki. Trwał tak, aż poczuł na ucisk na swoim ramieniu. Potrząsnął głową i spojrzał na sokoła, który zacisnął szpony na jego ubraniach.
— Ona jest ranna Angusie! — odezwał się w głowie mężczyzny głos sokoła.
Wzrok mężczyzny podążył za wzrokiem ptaka i dotarł do głębokiej rany na nodze dziewczyny. Angus zaklął cicho. Znał się na medycynie i uzdrowicielstwie lepiej od większości istot. Wiedział, co powodowało taką ranę i widząc ją, musiał powstrzymywać się z całej siły, by nie wybuchnąć z wściekłości. Po raz kolejny te wstrętne bestie zaatakowały. Trzeba zwołać radę — postanowił. Wziął głęboki oddech na uspokojenie i zagwizdał głośno. Czekał. Jedynie to mu pozostało. I wtedy poczuł delikatne muśnięcie jego umysłu.
— Aegirze muszę dostarczyć do siedziby Drydales ranną dziewczynkę, która przeszła przez Zwierciadło Dusz. Została zraniona po drodze przez Ni. Przybądź proszę — szepnął, muskając świadomość swojego kompana podroży.
Czekał, bo wiedział, że nic więcej zrobić nie może. Nie wiedział, gdzie był Aegir ani czy stawi się na jego wezwanie. Przed dwoma latami podjął świadomą decyzję, mianując swego przyjaciela wolnym, co dawało mu prawo odmówienia stawienia się przed nim. Przez krótką chwilę Angusa ogarnął niepokój, jednak częściowo minął, gdy usłyszał krótką odpowiedź w swej głowie:
— Przybędę.
Westchnął, patrząc na dziewczynkę, którą trzymał w ramionach. Tak bardzo przypominała mu Utraconą, a jednak zdawał sobie sprawę, że to nie może być ona. Utracona zmarła, bo nikt nie potrafił leczyć ran zadawanych przez Pana Cieni. Patrząc na dziewczynkę czuł promieniującą od niej siłę, jednak rana, która została jej zadana, mogła zabić każdego. Wiedział, że jedynie Piękny Lud będzie w stanie jej pomóc. Warknął z frustracji w myślach. Najbliższe elfie siedziby były oddalone o sześćdziesiąt kilometrów od miejsca, w którym się znajdowali. Dziewczyna umrze, nim zdążymy się do nich dostać. A po drodze mieszka jedynie… Po drodze mieszkała jedynie Ona… Nie, nie mogę się u Niej pokazać. Ona mnie nienawidzi. Nie pomoże dziewczynie.
— Angusie, jeśli tego nie zrobisz ta mała zginie, a ty będziesz ją miał na sumieniu. Dryadalis pomoże jej. Bez względu na ciebie. Zrozum to — rzekł do niego sokół.
Mężczyzna spojrzał w oczy swojego przyjaciela, a potem westchnął cicho.
— Metisie, zrozum... — zaczął.
— Angusie, rozumiem. Wiem, co czujesz, ale to jest jedyny słuszny wybór, chyba że chcesz, by ona zginęła. Poza tym wiesz dobrze, że Dryadalis nigdy nie odmówi uleczenia dziecka, zwłaszcza dziecka, które jest tak bardzo podobne do Utraconej — przerwał mu sokół.
Angus spuścił wzrok. Bał się spotkania z Nią, ale wiedział, że to jedyne wyjście. Jedyne słuszne wyjście. Nie mógł narażać życia małej, próbując dotrzeć na czas do elfich siedzib. Spojrzał na sokoła i powiedział cicho, prawie że niesłyszalnie:
— Metisie wyrusz do… — Jego głos załamał się na chwilę. — Wyrusz do Nory i oznajmi jej, że przybędę z ranną dziewczynką. — Wziął głęboki oddech i kontynuował: — Powiedz jej, że zranili ją Ni. Dodaj, że, gdy tylko ją dostarczę, zniknę i nie będę jej już niepokoić. Jeśli nie da się przekonać, powiedz jej, żeby zrobiła to na wzgląd przy… — Przerwał na krótką chwilę, ale zaraz potem Angus dodał: — Na wzgląd, przy-przyjaźni, która nas kiedyś łączyła.
Ptak skinął główką i rozpostarł skrzydła, wzbijając się w powietrze. Angus patrzył przez chwilę na odlatującego ptaka, a potem ruszył jego śladem, rozmyślając, czy Nora zdecyduje się przyjąć tą dziewczynkę, gdy usłyszał głos Metisa:
— Nie trap się Angusie, Dryadalis zna swoje obowiązki, przyjmie ją i nie będzie patrzeć no to, co się między wami wydarzyło.
Szedł powoli, niepewny słów swego przyjaciela. Znał sokoła odkąd tamten był pisklęciem, które uratował z paszczy młodego bazyliszka. Od tamtego czasu opiekował się z nim, aż w końcu połączyła ich więź, która pozwalała im słyszeć swoje myśli. Mimo tego Angus nie potrafił mu w tej sprawie zaufać. Pamiętał, co poróżniło ich z Norą. Westchnął głośno. Może powinienem jednak zaufać Metisowi? Nora nie potrafi odmówić pomocy. Uleczy ją – jeśli nie ze względu na mnie, to na to, że dziewczyna może zginąć – stwierdził z uporem.
Spiął się, słysząc, że ktoś zbliża się do miejsca, w którym był. Z ranną i nieprzytomną dziewczyną na rękach z pewnością nie mógł walczyć. Zaczął obmyślać plan ucieczki, gdy usłyszał wyraźne końskie rżenie. Przełknął ślinę, bojąc się, że mogą być to jedni z bandytów zamieszkujących Pustkowia. Niepewnie spytał w myślach:
— Aegirze, to ty?
Nie dostawszy odpowiedzi, mężczyzna ponowił pytanie. Odpowiedziała mu głucha cisza. Zdenerwowany, przerzucił dziewczynkę przez swoje ramię i zaczął sięgać po miecz, gdy na ścieżkę wpadł kary ogier. Odetchnął z ulgą, a potem warknął głośno:
— To wcale nie było śmieszne, Aegirze!
Powiedzieć, że był wściekły na swojego wierzchowca, to jak nic nie powiedzieć. Miał ochotę nadrzeć się na niego, wiedział jednak, że to nic nie da. Aegir zarżał cicho na przeprosiny, wlepiając w niego swoje ciemne brązowe oczy, a Angus uśmiechnął się do niego, mimo iż sytuacja, w której się znaleźli, była poważna. Podszedł do ogiera, a potem położył dziewczynę na jego grzbiecie. Sam zaś wskoczył za nią, na plecy swego towarzysza, a potem ułożył rudowłosą tak, by był pewnym, że nie spadnie. Ścisnął boki Aegira łydkami, a ten ruszył przed siebie, dobrze znaną mu ścieżką.
* * *
— No już, nie bój się maleństwo. Wszystko będzie dobrze — odezwała się ciepłym głosem białowłosa kobieta.
Spojrzała czułym wzrokiem na wierzgającą się małą sarnę. Westchnęła cicho, wiedząc, co koźlątko musi czuć. Rana, której nabawiła się jej mała pacjentka była bardzo poważna. Dziękowała w myślach, że znalazła się we właściwym miejscu o właściwym czasie, bo atak Ni mógł skończyć się zarówno dla jej pacjentki, jaki dla reszty koźląt oraz ich matki tragicznie. Westchnęła głośno i obdarzyła małą ciepłym uśmiechem.
— Został mi jeszcze do zrobienia okład z aloesu, który przyśpieszy gojenie rany, a potem cię położymy maleńka. Dobrze? — spytała.
Koźlę skinęło łebkiem, a kobieta uśmiechnęła się szerzej. Cieszyła się, że mała jej zaufała. Leczenie, zarówno zwierząt, jak i ludzi sprawiało jej przyjemność. Dawało poczucie tego, że przyczynia się do szerzenia dobra. Odwróciła się od niej i skierowała w kierunku szafki, której przechowywała maści wspomagające gojenie ran. Gdyby ktoś powiedział mi jeszcze piętnaście lat temu, że wyląduję tutaj, jako uzdrowicielka, wyśmiałabym go – pomyślała, sięgając po miseczkę z miąższem aloesu. Trzymając ją w obu dłoniach, wróciła do sarenki. Stawiając naczynie na stole, zaczerpnęła palcami maść i delikatnie dotknęła zranionej nogi zwierzęcia. Czuła, jak stworzenie wzdryga się pod wpływem bólu. Przygryzła wargę, a potem zaczęła powoli zataczać kółka na zranionej skórze koźlęcia zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na jej twarzy zakwitł delikatny uśmiech, gdy małe stworzenie zaczęło się rozluźniać. Nauczyła się tego parę lat wcześniej od pewnego handlarza koni, który świetnie znał się na tych zwierzętach. Już po kilku miesiącach zaczęła stosować to na innych stworzeniach, co przynosiło pożądane rezultaty. Gdy skończyła rozsmarowywać maść, sięgnęła po bandaż i powiedziała do koźlęcia:
— Jeszcze tylko bandaż i będziesz mogła odpocząć.
Bandażując nogę zranionego zwierzęcia, westchnęła. Po raz kolejny tego dnia ogarnęło ją dziwne uczucie. Czuła jak niepokój powoli zaczyna ogarniać jej serce, które nagle przyśpieszyło swego bicia. Zagryzła wargę. Nie znała przyczyny stanu, w którym się znajdowała od samego rana. Ostatni raz czułam się tak, gdy Angu… Nie! Nie myśl o nim głupia! On to przeszłość, tak samo, jak to, kim kiedyś byłaś. Po prostu zapomnij… Ale jak? Czemu nie potrafię o nim zapomnieć? Ja… Pokręciła rozpaczliwie głową, próbując odgonić natrętne myśli, które próbowały ogarnąć jej umysł. Myśli, które mogłyby przywołać przeszłość.
—Nie… — szepnęła rozpaczliwie.
Zacisnęła dłonie na bandażu, starając się walczyć z wspomnieniami, które zdawały się przycisnąć ją do muru. Zmiażdżyć i zniszczyć. Wstrzyknąć jad w jej serce. Łzy spłynęły po jej policzkach, gdy przed oczami kobiety przelatywały strzępki tego, co miało kiedyś miejsce. W jednym momencie patrzyła na roześmianą Drużynę Światła, a w drugim widziała, jak strzała przebija serce Eriana.
— Błagam, nie… — w jej głosie była rozpacz.
Kręciła głową, pragnąc, by to się w końcu skończyło. Bała się. Niepokój wkradł się w jej serce, sprawiając, że czuła się, jakby traciła zmysły. Starała się opanować, ale nie potrafiła. Czuła, jak niewidzialni przeciwnicy skradają się do niej z tyłu, próbując ją zabić, podczas, gdy ona nie mogła nic zrobić. Nic więc dziwnego, że gdy poczuła delikatne muśnięcie swej dłoni, podskoczyła krzycząc cicho. Spojrzała wielkimi oczami na małą sarnę, o której obecności zapomniała.
— Ach, to ty maleńka! — powiedziała z ulgą. — Przepraszam cię za moje zachowanie, ale coś mi się przypomniało — rzekła cicho.
Wiedziała, że mała pacjentka nie zrozumie tego, co się z nią stało, więc nie wnikała w szczegóły. Nie skłamała. Po prostu nie powiedziała wszystkiego. Zresztą sama nie wiedziała, co się z nią działo.
Zmusiła się do słabego uśmiechu, a potem zawiązała bandaż i powiedziała do koźlęcia:
— Już przenoszę cię do sąsiedniego pokoju, a zaraz potem wpuszczę twoją rodzinę, dobrze?
Sarenka pokiwała ochoczo główką.
— Uwaga! — rzekła i podniosła zwierzę, które na początku poruszyło się niespokojnie, ale już po chwili ułożyło wygodniej w rękach kobiety.
Ruszyła spokojnym krokiem do sali, w której przebywali jej chorzy podopieczni. Przekraczając próg pomieszczenia poczuła znajome uczucie. Nie! Nie tym razem – warknęła w myślach. Odetchnęła z ulgą, czując, że to coś wycofuje się. Chociaż to jedno mi się dziś udało – stwierdziła ironicznie. Podeszła do posłania z siania i ułożyła na nim sarnę.
— Już idę po twoją mamę i rodzeństwo — powiedziała ciepłym tonem, a potem zwróciła się w stronę drzwi i je otworzyła.
— Z małą jest już dobrze. Co prawda będzie potrzebowała kilku dni odpoczynku, ale wyzdrowieje. Możecie już do niej wejść — rzuciła do dorosłej sarny i jej dwójki, pozostałych młodych, spoglądając jednocześnie w stronę okna.
Zwierzęta weszły do środka, a ona oddaliła się do poprzedniego pomieszczenia. Wychodząc z pokoju, uśmiechnęła się i zamknęła drzwi, zostawiając rodzinę samą. Westchnęła cicho, podchodząc do stołu, na którym stała maść z aloesu. Miała zamiar wziąć ją do rąk, gdy usłyszała znajomy głos w swej głowie:
— Witaj, Dryadalis.
Odwróciła się gwałtownie i spojrzała wprost w oczy białego ptaka. Wciągnęła głośno powietrze, a potem rzekła lodowatym tonem:
— Co tutaj robisz Metisie? Jeśli Angus cię tu przysłał, to powiedz mu, że nie ma, czego u mnie szukać.
Patrzyła w oczy sokoła, który nie spuszczał z niej wzroku, nawet gdy przemówił:
— Tak, Angus mnie tu przysłał, jednak sprawa jest naprawdę ważna!
Kobieta prychnęła.
— Doprawdy? — spytała, a widząc, że skinął głową, dodała: — O jaką ważną sprawę chodzi?
Z rozbawieniem przyjęła ulgę w oczach zwierzęcia. Bawiło ją to, że ktoś taki, jak jego właściciel mógł mieć do niej jakąkolwiek ,,ważną’' sprawę po tylu latach. Jednak po chwili rozbawienie zastąpiło przerażenie. Co się ze mną dzieje? – przemknęło jej przez myśl.
— Przez Zwierciadło Dusz przeszła nieprzygotowana dziewczyna, którą po drodze zaatakowały Ni. Angus powiedział, że tylko ją dostarczy i nie będzie cię już więcej niepokoił. Stwierdził również, żebyś zrobiła to za względu na przyjaźń, która was kiedyś łączyła.
Dziewczynka zaatakowana przez Ni? Niech to diabli wezmą! – warknęła w myślach. Dobra pomogę jej, ale nie ze względu na Angusa – stwierdziła.
— Powiedz mu, że pomogę jej, ale dlatego, że kocham pomagać, a nie ze względu na niego — rzekła twardo.
— Mimo wszystko dziękuję Noro — usłyszała za sobą męski głos.
Odwróciła się, by stanąć twarzą z twarz z Angusem, który trzymał w ramionach rudowłosą dziewczynkę. Przygryzła wargę, a potem powiedziała, wskazując na łóżko stojące przy ścianie:
— Połóż ją tam, a potem odejdź. Poinformuję cię, gdy będę coś wiedziała.
Widziała w jego oczach, że się waha, kładąc dziewczynkę na łóżku. Wiedziała, że chciał jej coś powiedzieć, ale nie obchodziło jej to.
— Noro… — zaczął powoli.
— Tak? — przerwała mu ostro.
Wyczuwała jego ból, jednak nie mogła, nie chciała go pocieszać. Nie zasługiwał na to po tym, co zrobił. Choć wiedziała, że to nie przez niego nie mogła mu wybaczyć.
— Została zraniona około godzinę temu — odpowiedział, kierując się ku drzwiom.
Skinęła mu głową, ciesząc się z pozyskanej informacji. Chociaż tyle wiem – westchnęła w myślach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:54, 30 Sty 2015    Temat postu:

Kwiat Derenu
Rozdział 2
Młoda kobieta patrzyła ze smutkiem na chłopaka, siedzącego z zamkniętymi oczami na środku polany. Westchnęła cicho, wyczuwając smutek, który promieniował od dziecka. Może i miał czternaście lat, ale dla niej, która miała przed sobą ‘’wieczność’’, był dzieckiem. Przyglądała mu się od piętnastu minut, a on nawet na chwilę nie otworzył oczu. Gdyby nie to, że jego klatka piersiowa się unosiła i opadała, Line mogłaby uznać go za zmarłego.
— Jesteś jeszcze taki młody, a już tak wiele przeszedłeś — wyszeptała i ruszyła w kierunku chłopca.
Szła powoli, patrząc z uwagą na jego twarz. Wiedziała, że on wyczuwa iż się zbliża, a mimo to nie poruszał się. Kucnęła przed nim, badając go uważnie wzrokiem. Nawet nie drgnął. Pokręciła ze smutkiem głową i powiedziała:
— Ake.
Młody jednak całkowicie ją zignorował. Przywykła już do tego, że na nią wrzeszczał czy uciekał, gdy się do niego odzywała, ale ta cisza ją przytłaczała.
— Ake — powtórzyła głośniej.
On jednak w dalszym ciągu milczał. Line znała Ake od niemowlaka i przywykła do tego, że chłopiec był impulsywnym dzieckiem. Nigdy nie potrafił usiedzieć na miejscu. Śmiał się, skakał po drzewach i uczył walki, robiąc przy tym niemało hałasu. Teraz zaś milczał, co powodowało, że elfka czuła się co najmniej nieswojo.
— Ake — powtórzyła po raz trzeci, ale chłopak milczał.
Line przygryzła wargę, a potem, w przypływie impulsu, złapała Ake za dłoń i powiedziała:
— Młody nie wiem i nie będę mówić, że wiem, co czujesz. Ja jedynie to przypuszczam. A przypuszczam, że jesteś wściekły na cały świat i uważasz, że nikt cię nie rozumie. Ja jednak staram się to zrobić choć w minimalnej części Ake. Czuję, że pragniesz, by wszyscy dali ci święty spokój. Okazujesz nam swoją obojętność, a Twoje serce tak naprawdę płacze w środku z bólu, który zdaje się je rozdzierać na kawałeczki. Za każdym razem, gdy zdaje ci się, że już nic więcej nie może się wydarzyć, a rany powoli zaczynają się zabliźniać jest coraz gorzej, bo się mylisz. Próbujesz sobie wmówić, że to, co się wydarzyło jest twoją winą, ale tak nie jest mały — mówiąc to westchnęła. — Znam ten ból Ake i chcę byś pamiętał, że w każdej sytuacji możesz liczyć na mnie i na mój lud. Nie jeden elf wie, co czujesz. Żyjemy na tym świecie setki lat. Dla pozostałych ras jesteśmy nieśmiertelnymi, ale tak nie jest mały. Możemy zostać zabici. Możemy zginąć. Niektórzy wykorzystują to w okrutny sposób. Pytałeś mnie kiedyś dlaczego tak rzadko widać małe elfy poza granicami Deren. Teraz odpowiem ci na to pytanie. Ni nie mają wstępu do naszego państwa, ale gdy jesteśmy poza nim atakują bez wahania. Zazwyczaj nasze dzieci, bo są najsłabsze. A my, elfy bronimy naszego potomstwa za cenę życia.
Niejedno elfie dziecko straciło rodziców, bo zostali zamordowani, starając się zapewnić mu bezpieczny powrót w granice Deren. Sama… Sama byłam jednym z takich elfickich dzieci. Dlatego mówiąc, że staram się cię zrozumieć nie kłamie. Przechodziłam przez to samo.
Zamilkła na chwilę, patrząc uważnie na chłopaka, który w dalszym ciągu milczał. Spróbowała po raz ostatni:
— Wiem, że już to mówiłam, ale… Nie jesteś sam Ake. Pamiętaj o tym — wymawiając ostatnie słowa wstała.
Line spojrzała jeszcze raz na dzieciaka, a potem odwróciła się i skierowała w stronę miasteczka. Wiedziała, że Ake musi jeszcze niejedno przemyśleć.

* * *

— Ake! Ake, gdzie jesteś?
Do moich uszu dotarł jej głos. Czułem, jak powoli zaczyna ogarniać mnie strach. Strach, który towarzyszył mi od miesięcy. Bałem się tego, co może się wydarzyć. Za każdym razem, w każdej takiej sytuacji było gorzej, co odbijało się na mnie w rzeczywistości. Zawsze po przebudzeniu czułem się gorzej, zdawało mi się, że spadam na dno. Dno, z którego już nie będę mógł powrócić. To był jeden z moich największych lęków i właśnie w tym momencie zaczął się niezwykle nasilać. Po chwili jednak ogarną mnie dziwny, nieznany wcześniej, spokój. Trwoga zdawała się znikać. Znikąd pojawiło się oślepiające światło. Spróbowałem zamknąć oczy, ale nie mogłem. Zdałem sobie sprawę, że znajduję się w swoim wspomnieniu. Znowu. Nie mogłem nic robić poza patrzeniem się na to, co kiedyś się wydarzyło. Nie było to dla mnie nowe. Od śmierci rodziców często zdarzały mi się takie sytuacje. Czasami już po pierwszych chwilach wspomnienia potrafiłem określić, co się wtedy wydarzyło. Tym razem było jednak inaczej. Wielokrotnie byłem szukany przez matkę, gdy uciekałem. Nie mogłem określić tego, co się wtedy wydarzyło. Po prostu nie pamiętałem tego.
Światło zaczęło przybierać na sile, a ja – chociaż wiedziałem, że to nie ma sensu – całą swoją siłą woli spróbowałem odwrócić głowę w przeciwną stronę. Udało mi się. Rozszerzyłem zszokowany oczy, a potem na próbę uniosłem przed swoją twarz rękę. Sapnąłem zszokowany. W żadnym innym wspomnieniu nie miałem władzy nad swoim ciałem. Pokręciłem w szoku głową, który pogłębił, gdy moje ciało ponownie zareagowało.
— Dobra, to jest co najmniej dziwne — spróbowałem powiedzieć, a moje usta poruszyły się i wydobyły się z nich słowa.
To z pewnością nie było normalne. Kilkakrotnie przenosiłem się już do takiego stanu. Przeszłość rozdrapywała stare blizny i pogłębiała te świeże. Dobra, przyznaje się. Nie potrafię sobie poradzić z tym, co się wydarzyło, ale co ja na to poradzę? Mam tylko czternaście lat! Normalne chłopaki w moim wieku jeżdżą konno, okładają się drewnianymi mieczami, ganiają dziewczyny, zrywając im wianki z głowy i psocą. A ja? Co z tych normalnych rzeczy robię? Chyba jedynie jeżdżę konno. Drewnianym mieczem walczyłem, jak miałem cztery lata i zaczął się mój trening. Od małego dziecka uczyłem się o wiele więcej niż moi rówieśnicy. Rodzice wychowywali mnie tak, bym potrafił się bronić i umiał atakować. Nie miałem im tego za złe. Powoli przywykłem do tego, że moje życie nie będzie normalne. A potem oni zginęli, a ja zacząłem się jakimś dziwnym sposobem cofać w przeszłość. Byłem zmuszony patrzeć na to, co działo się kiedyś. I znowu byłem inny.
Miałem już wiele rodzajów takich wizjo-wspomnień. Takie, w których nie mogę się poruszać? Owszem. Wspomnienia, w których odczuwam ból psychiczny, bo są dla mnie rodzajem tortury? Norma. Te, w których byłem atakowany i stare blizny zaczynały mnie boleć po powrocie do teraźniejszości? Jasne, dlaczego nie? Te, które nigdy się nie zdarzyły? Było ich kilka. Ale te, w których mogłem z własnej woli poruszać się i mówić? To było dla mnie nowe. Nie miałem pojęcia co mam o tym myśleć. I wtedy głos znowu się odezwał:
— Ake chodź tu!
Nie wiedziałem co chcę ode mnie głos, który z pewnością należał do mojej matki. Nie miałem również zielonego pojęcia dokąd mam iść. Gdybym dostał choć jedną wskazówkę. I wtedy do mojej głowy zapukał plan. Wziąłem głęboki oddech i krzyknąłem:
— Gdzie mam iść?
Głos matki zdawał się ze mnie kpić, bo usłyszałem kobiecy śmiech. Spiąłem się, próbując wymyślić coś sensownego, bym mógł odpowiedzieć na tą obrazę, ale nie wiedziałem co. Byłem bardzo wyczulony na kpiny kierowane w moim kierunku. Niejednokrotnie, gdy byłem małym dzieckiem ludzie z wiosek, w których zatrzymywaliśmy się z rodzicami wyśmiewali się ze mnie. Zamknąłem oczy, próbując odgonić od siebie ponure wspomnienia, które próbowały wbić się w moje myśli, zadając mi ból.
— Tam, gdzie na ciebie czekam Ake — odpowiedział głos, chichocząc głośno
Ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że nie była to kpina, której się spodziewałem. A przecie to taki sam śmiech, jak poprzedni, a jednak nie wyczuwałem ironii, czy czegoś, co mogłoby mnie obrazić. On miał w sobie serdeczność i… Cóż... Myślę, że ciepło będzie odpowiednim słowem. Jedno było pewne. Rozpoznałem ten śmiech. On musiał należeć do mojej matki. Pokręciłem głową, skupiając się na podpowiedzi, którą dostałem. „Tam, gdzie na ciebie czekam…”. „Tam, gdzie na ciebie czekam…”. Tylko że gdzie może na mnie czekać?
—Nic nie rozumiem — jęknąłem na głos.
Spojrzałem w górę, patrząc na niebo, jakby to ono sprawiło, że się tu znalazłem. Patrzyłem na bezkres błękitu, który zdawał mi się dziwnie nieznajomy. A przecież niejednokrotnie już go widziałem. Pokręciłem głową, rozglądając się dookoła. Po krótkiej chwili poznałem tą okolicę. Znajdowałem się w lesie, nieopodal polany, na której stał dworem mojej rodziny. Znałem prawie każdy zakątek tego miejsca, a jednak było tu coś obcego. Zamknąłem oczy, próbując się skupić i zrozumieć, co się zmieniło. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem. Z całego lasu od zawsze biła moc. Tym razem była jednak silniejsza. Rzekłbym, że jest ona wręcz namacalna. Nigdy wcześniej nie odczuwałem jej tak bardzo, jak w tej chwili. Dosyć szalony pomysł przyszedł mi do głowy. Co prawda słyszałem już o tym od rodziców, ale czym innym jest usłyszeć, a czym innym jest przeżyć to na żywo. Zresztą, gdyby to naprawdę było to o czym myślę wiedziałbym o tym.
Jesteś pewien Ake?
Rozejrzałem się dookoła, słysząc nieznajomy głos. Skąd on miałby wiedzieć o czym myślę, skoro nawet nie wypowiedziałem tego na głos. Poza tym tu nikogo oprócz mnie nie było, a głos, w przeciwieństwie do tego, należącego do mej matki, dochodzi z bliska. Zresztą… Byłem pewny, że to nie jest to, co przyszło mi do głowy. No i przecież mam teraz inną sprawę na głowie niż rozmyślanie o tym drugim głosie.
Pokręciłem głową i zacząłem myśleć na głos, jakbym wierzył, że to może rozwiązać moje wszystkie problemy.
— No dobra. Zacznijmy więc od początku:
Po pierwsze. Obstawiam, że znów jestem w przeszłości. Po drugie to z pewnością nie jest typowe wspomnienie, które już miałem. Po trzecie. Mogę się swobodnie poruszać i mówić, co mi na język przyjdzie. Po czwarte zostałem wezwany przez głos mojej matki. Po szóste jestem w Lesie Longævus, który znam lepiej niż większość elfów, które się tu zapuszczają. Dobra. Punkt siódmy. Sądząc po ilości drzew, wyglądzie miejsca, w którym jestem – a naprawdę mało, co jest tu podobne do siebie – znajduję się niedaleko mojego rodzinnego domu. Po ósme głos mojej matki powiedział, że mam szukać ją tam, gdzie na mnie czeka. Gdzie na mnie czeka. Tylko, gdzie do diaska może na mnie czekać? Dobra skup się Ake, bo złością niczego nie osiągniesz.
Pokręciłem zirytowany głową mamrocząc cicho pojedyncze wyrazy:
— Poruszać… Głos… Longævus…Polana… Dom… — wymawiając ostatnie słowo, uniosłem gwałtownie głowę.
Uderzyłem się w głowę i usłyszałem przepełniony ironią głosik w mojej głowie:
— Niby jesteś taki mądry, a nie wpadłeś na to od razu.
Warknąłem z frustracji. Jak ja nienawidziłem tego głosu! Był ze mną w najgorszych momentach i za każdym razem doprowadzał mnie do furii. Nie pozwalał mi się skupić, szepcząc złośliwe uwagi, które nieznośnie bolały. Kiedyś wspomniałem o tym matce, ale ona spojrzała na mnie smutno, szepcząc, że jeszcze nie nadszedł właściwy czas, bym się o tym dowiedział. Jeśli spojrzeć na to teraz, to nigdy nie nadejdzie właściwy czas, bo ona nie żyje.
— Masz rację — zarechotał niesławny Złośliwiec, jak nazywałem ów głos. — Twoja matka nie żyje, tak samo, jak twój ojciec. A wiesz dlaczego?
Zacisnąłem pięści. Wiedziałem o tym doskonale. Za często zastanawiałem się nad tym, dlaczego wtedy uciekłem. Powinnem być tam i walczyć. Nawet jeśli oznaczałoby to moją śmierć. Tak właśnie robią mężczyźni, prawda? Zostają z swoją rodziną nawet w obliczu niebezpieczeństwa i walczą, starając się dać ich bliskim możliwość ucieczki.
— Taaak, praaawdziwi mężczyźni, zostają z bliskimi — powiedział, celowo przeciągając samogłoskę ,,a’’.— A ty co zrobiłeś Ake? — zapytał mnie Złośliwiec.
Słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałem jakiej odpowiedzi oczekuje głos. Czułem, co zaraz powie głos. Wypomni mi to, że uciekłem. Jakbym sam o tym nie wiedział.
— No właśnie Ake, uciekłeś. Stchórzyłeś i mi się tu nie wymiguj tym, że twoja matka ci kazała. Powinieneś był się jej sprzeciwić. Zostać i walczyć u boku swej rodziny! A ty co? Nawet nie starałeś się im pomóc…
Głos mówiłby zapewne dłużej, gdyby nie to, że nagle napełniła mnie nieznana wcześniej siła. Miałem tego dość. Złośliwiec zaczynał doprowadzać mnie już do szaleństwa, mieszał w zmysłach, sprawiając, że czułem się bezwartościowy. Tak, już o tym mówiłem, ale co z tego? Przecież to i tak nie ma znaczenia, prawda? Zamknąłem oczy, myśląc o tym, co się stało. Może i zabiłem rodzinę, przybywając do stolicy Deren zbyt późno, ale na pewno nie można mi zarzucić, że nie starałem się pomóc rodzicom. Wciągnąłem gwałtownie powietrze i miałem zamiar przemówić, by Złośliwiec zostawił mnie w spokoju, gdy nagle usłyszałem coś, co mnie zdumiało.
— Dosyć już tego Aeneasie! — odezwał się głos mojej matki. — Zbyt długo nękałeś tego chłopca, choć nie zrobił ci nic złego. Sprawiałeś, że czuł się podle z powodu czegoś, co nie było jego winą. Dobrze więc ci radzę Aeneasie, odejdź i nigdy więcej nie wracaj, bo przeszedł on swoją próbę. Właśnie dzisiaj nadszedł dzień, by Ake dołączył do Bractwa. Ty zaś, choć nie wiem, jak bardzo byś tego pragnął nie będziesz miał już nad nim żadnej władzy. Zostaw mego syna w spokoju, odejdź i nie niepokój go więcej, jeśli nie chcesz się ze mną mierzyć. Ambulare praeteritum Daemon — Wraz z ostatnimi słowami poczułem, jakby ktoś próbował rozłupać mi czaszkę.
Ból, który temu towarzyszył był nieznośny i krzyk próbował uwolnić się z mego gardła. Ja jednak zacisnąłem zęby i z całej siły powstrzymywałem okrzyk bólu. Czułem, jak moje wnętrze płonie, jak powoli zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością, a jednak stałem. Nie pozwoliłem sobie na upadek. Nie po tym, jak ten głos tak wiele razy mnie upokarzał. W końcu, po krótkiej chwili, która dla mnie ciągnęła się wiecznie, ból zelżał, a ja upadłem na ziemię. Przed oczami miałem ciemność.

***

Przyjemnie chłodna ręka dotknęła mojego czoła, a ja zostałem wyrwany z otchłani, w którą upadłem. Powoli zaczęły wracać do mnie zmysły. Jako pierwszy powrócił węch. Ku mojemu zdziwieniu był on ostrzejszy niż przedtem. Wyraźnie wyczuwałem zapach lasu, który mieszał się z woniami dzikiej mięty, róży, konwalii i kwiatów, których nazw nigdy nie mogłem zapamiętać. To wszystko tworzyło jeden silny aromat, który pobudzał mnie do życia. Następnie przyszedł słuch, słyszałem piosenkę, którą moja matka zawsze nuciła, gdy byłem ciężko chory.
„When you feel you're alone
Cut off from this cruel Word
Your instincts telling you to run
Listen to your heart
Those angel voices
They'll sing to You
They'll be your guide back Home….”*
To była ta sama piosenka, która niejednokrotnie dawała mi siłę, gdy próbowałem uwolnić się z przytłaczającego mnie poczucia winy. Dzięki niej nie załamałem się całkowicie. To właśnie ta pieśń utrzymywała mnie z dala od krawędzi przepaści, na której balansowałem.
Potem powróciło czucie. I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje, a ja mimo wszystko nie odczuwałem żadnego smutku z tego powodu. Uśmiechnąłem się – a przynajmniej tak myślałem – bo w tym samym momencie, w którym zdałem sobie z tego sprawę ogarnęło mnie zapomniane już szczęście. Miałem ochotę zerwać się z łóżka, na którym leżałem i zacząć tańczyć szalony taniec zwycięstwa. W jednej krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że Złośliwiec nie próbuje zakłócić radości, którą odczuwałem. Było to dziwne, bo przywykłem do obecności tej gadziny, ale zarazem niezwykle przyjemne. Następna myśl przyniosła mi ulgę. Złośliwiec, a raczej Aeneas – jak nazwała go moja matka – odszedł. Po tylu latach rujnowania mego życia, w końcu zostawił mnie w spokoju. I wtedy usłyszałem głos, który sprawił, że moje serce zaczęło skakać.
— Ake, skarbie otwórz oczy — rzekła moja matka.
Wziąłem głęboki oddech i zmusiłem powieki, by się uniosły. Pierwszym, co zobaczyłem była biel, sprawiająca, że pragnąłem zamknąć oczy. Całą siłą woli powstrzymałem się od tego i usłyszałem cichy śmiech. Odwróciłem głowę od światła, kierując ją w stronę, z której słychać było chichot. Rozszerzyłem oczy ze zdumienia, ujrzawszy moją matkę. Stała nade mną, spoglądając na mnie tym swoim czułym spojrzeniu. Łzy zaczęły napływać do moich oczu. Gdybym miał opisać swoją reakcję, która nastąpiła w ciągu sekundy, brzmiałaby ona następująco: Zerwałem się z łóżka i w jednej chwili znalazłem się przy niej. Przytuliłem ją mocno, szepcząc zdławionym głosem:
— Mamo…
Ona zaś, pogłębiła uścisk. Czułem, jak drży, a może to ja drżałem? W tamtej chwili było to nieważne. Ważne było to, że ona tu naprawdę stała. Że trzymała mnie w tym swoim ciepłym uścisku, szepcząc do mnie, łamiącym się głosem:
— Ake… Och mój mały, dzielny Ake… Jestem z ciebie taka dumna…
To wszystko zdawało mi się być snem. Najpiękniejszym snem, jaki przyśnił mi się od bardzo dawna. Od… Śmierci rodziców. Śmierci, którą ja na nich ściągnąłem, nie zdążywszy na czas zawiadomić elfów. W tej chwili to, co chciałem wykrzyczeć Złośliwcowi nie było już istotne. Świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, że tam na polanie kłamałem. W chwili, w której sobie to uświadomiłem, poruszyłem się niespokojnie i wyswobodziłem z uścisku. Nie minęło dziesięć sekund, a ja już patrzyłem zdumionym i przestraszonym wzrokiem w czekoladowe oczy mojej matki. Oczy, które pogłębiły moje przerażenie na to, jak może zareagować. Ona zaś, widząc moją strwożoną minę, położyła na moim ramieniu swą dłoń i rzekła:
— Ake, skarbie, śmierć moja i twojego ojca, w żadnym wypadku nie jest twoją winą. Robiłeś, co mogłeś skarbie, starając się dotrzeć do Deren, ale… Ale to było już z góry przesądzone mały. Przenosząc się z miejsca na miejsce i podróżując po całym kontynencie odkładaliśmy nieuniknione. A kiedy w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że nie możemy tego już dłużej robić osiedliśmy na stałe w rodowym domu twego ojca. Wiedzieliśmy o tym, że prędzej, czy później cienie nas wytropią, ale mieliśmy nadzieje, że przedtem zdążymy ci wszystko wyjaśnić. I…
— Co wyjaśnić? — przerwałem matce.
Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i odpowiedziała cichym głosem, w którym słychać było gamę uczuć, od złości, poprzez smutek, żal i rozpacz, aż po bezsilność i miłość:
— Prawdę synu. Prawdę, która zawsze jest najcięższym z brzemion. To ona sprawia, że gdy ją już poznasz, niezależnie od tego, jak bardzo byś się starał zawsze będziesz dźwigał jej ciężar.
Westchnęła cicho, a potem kazała mi, bym usiadł na łóżku. Sama zaś skierowała się do stoliku, który stał na środku pokoju i podniosła z niego dwa kubki. Ja w tym czasie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przeżyłem mały szok. To był mój pokój! I w dodatku nic się w nim nie zmieniło. W dalszym ciągu, dawniej białe ściany, zdobiły moje dziecięce rysunki, przedstawiające rudowłosą kobietę z niemowlęciem na rękach. Były też takie portrety, które zawsze przyciągały moją uwagę. Malowałem je, nieświadom tego, co właściwie robię, a gdy już kończyłem, za każdym razem wpatrywałem się w roześmiane oczy rudowłosej dziewczynki. Potrząsnąłem głową, rozglądając się dalej. Duże okno, przez które uciekłem, zasłonięte było błękitną zasłoną. Obok niego stała piękna, ręcznie zdobiona szafa, a tuż koło niej kredens. Przy moim łóżku stała mała szafka nocna, a na podłodze leżał ten sam, co kiedyś puchowy dywanik, który sprawiał, że wspomnienia powracały.
Wzdrygnąłem się, czując czyjąś dłoń na swym ramieniu. Podniosłem wzrok, spoglądając na moją matkę. Ta uśmiechnęła się do mnie słabo, podając mi kubek z herbatą i rzekła:
— Zapowiada się na dłuższą opowieść, więc pomyślała, że może się przydać.
Odpowiedziałem jej słabym uśmiechem. Ona zaś usiadła na łóżku i zaczęła mówić.

***

— W takim razie dlaczego… Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej? — zapytałem cicho.
Byłem w szoku. To czego się dowiedziałem, zdawało się mnie przygniatać. Zbyt dużo informacji, w tak krótkim czasie. Zbyt wiele rzeczy, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Najzwyczajniej w świecie bałem się tego, co przekazała mi matka. Tego, czego musiałem się podjąć. Rozumiałem dlaczego rodzice ukrywali to przede mną. Byłem na to za młody. Dalej jestem, a jednak to pytanie samo wypłynęło z moich ust. Spojrzałem oczekująco na matkę, przypuszczając, co zaraz powie. Nie pomyliłem się.
— Ake, byłeś na to za mały. Zbyt beztroski i, jak to mówią ludzie? Ach tak! Nieogarnięty. Zawsze potrafiłeś wszystko zgubić. Umiałeś rozśmieszyć każdego. Baliśmy się z twoim ojcem, że to może cię zniszczyć. Pamiętaliśmy, jak to było z nami. Sęk w tym, że my podjęliśmy się tego dobrowolnie, a na ciebie zostało to narzucone. To brzemię, które spadło na twoje ramiona, spadnie jeszcze na jedno dziecko. — Ostatnie słowa wymówiła niepewnie.
Mój wzrok padł na portret roześmianej dziewczynki. Wiedziałem, a przynajmniej przypuszczałem już, kim jest to drugie dziecko. Przyjrzałem się jej uważnie. Miała delikatnie falowane jasnorude włosy, które okalały młodą twarzyczkę dziewczyny. W jej rysach było coś, co sprawiało, że przypominała elfa, czemu przeczyły przylegające do głowy uszy. Nie było w nich ani śladu charakterystycznej szpiczastości. Kolejnym, przykuwającym uwagę elementem, a raczej elementami były oczy. Dziewczynka miała duże szafirowe oczy, które okalały rzęsy. Zdawały się one kontrastować z jej małymi ustami, ponad którymi znajdował się zgrabny nosek. Mogłem ją spokojnie określić jako piękną. Normalnie zacząłbym się szczerzyć, jak głupi, że mam ważną misję do dokonania w towarzystwie tak ślicznej osóbki. Teraz jednak jej szczerze współczułem. Zastanawiałem się, co będzie jeśli moje przypuszczenia się spełnią i to ona będzie moją towarzyszką. Postanowiłem, więc się upewnić.
— To ona, prawda? — zapytałem wskazując na najbliższy portret rudowłosej.
Moja matka westchnęła cicho. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na jej twarz, by wiedzieć, że mam rację. Czekałem jedynie na to, by sama to powiedziała.
— Tak Ake, to ona.
Kolejna fala współczucia i – o dziwo! – sympatii do tej nieznajomej dziewczyny, z którą prawdopodobnie będę dzielić swój los, napełniła mnie niespodziewanie. Może i było to dziwne. W końcu to, że ja tego nie chciałem, nie musiało oznaczać, że ona też nie będzie tego pragnęła. Co prawda wątpię, by ktokolwiek – a przynajmniej ktokolwiek o zdrowych zmysłach – z własnej woli podjął się takiego zadania. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie o czym pomyślałem. Parsknąłem cicho. Właśnie stwierdziłem, że moi rodzice, Line i ich znajomi sprzed lat są chorzy psychicznie. Pokręciłem z politowaniem głową, śmiejąc się w myślach z własnej głupoty. Chociaż… Może kiedyś to, co spoczywa na barkach moich i tej dziewczyny było łatwiejsze? Może to wcale nie powinno być dla mnie takie śmieszne?
— Poza tym… Jest jeszcze jedna sprawa, o której muszę ci powiedzieć. — Głos mojej matki wyrwał mnie z zamyślenia.
Uniosłem głowę i spojrzałem na nią pytająco. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie będzie przypadkiem jakaś kolejna zła nowina. Na dziś miałem ich zdecydowanie dość. No co? Każdy miałby dość, gdyby dowiedział się takich rewelacji na swój temat. Jednak nie to, co chciała powiedzieć mi mama nie było niczym, co powinno mnie zaniepokoić. Wystarczyło mi spojrzenie w jej oczy by o tym wiedzieć. A to dlatego, że lśniły one dumą i szczęściem. Nie wiedziałem dlaczego tak było, ale… Przecież nie ma, co narzekać, nieprawdaż? Matka uśmiechnęła się do mnie i rzekła:
— Ake wyjaśniłam ci już sprawę Bractwa, więc mogę przejść do kolejnego powodu naszego spotkania. — W jej głosie wyraźnie słyszałem miłość i dumę. Odwzajemniłem uśmiech, a ona kontynuowała: — Pamiętasz, jak z twoim ojcem wyjaśniliśmy ci historię naszej rasy? — spytała.
Skinąłem głową, patrząc na nią uważnie. Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego pyta mnie o coś tak oczywistego. Każdy luxlupus musiał dowiedzieć się historii swej rasy przed ukończenie dziesiątego roku życia. To była tradycja, którą przestrzegano od kiedy księżniczka Rienna Delarey usłyszała od młodego luxlupusa, że w Wojnie Trzech Królestw elfy napadły na nasz kraj. Księżniczka Rienna, którą elfia wojowniczka uratowała z płonącego wozu, była oburzona tym twierdzenie, ponieważ historia wyraźnie temu przeczyła. Przerażona brakiem wiedzy swojego ludu na temat własnej historii wprowadziła rozkaz, by od tamtej pory spisywane były wszystkie ważne wydarzenia, które miały być potem przekazywane młodym. W ten sposób nasza rasa nigdy nie zapomina tego, co się kiedyś wydarzyło. Nasze dzieci mogą nie pamiętać tego, co było wczoraj, ale muszą umieć wyrecytować na pamięć zdania typu: „W 1514 roku w bitwie pod Infinitum elficki król Erend zginął, ratując życie wnukowi królowej Rienny, Rienowi. W wyniku tego zdarzenia zawarty został Sojusz Dependent między elfami i luxlupusami, by – w razie wojny – każda ze stron wspomagała drugą.” Czy jakoś tak. Nigdy nie byłem dobry z układania poprawnych zdań, zresztą chodzi w tym o to, by znać najważniejsze fakty, czyli: 1514 bitwa pod Infinitum. Król Erend zginął, ratując życie księciu Rienowi. Sojusz Dependent zawarty pomiędzy luxlupusami, a elfami.
Posłałem matce pytające spojrzenie. Ona zaś uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
— A pamiętasz, co mówiliśmy o jej początkach? — Widząc, że skinąłem głową, dodała: —Mógłbyś mi teraz opowiedzieć o początkach naszej rasy według elfów?
Posłałem matce zdumione spojrzenie. Dlaczego – na Boga – miałbym mówić o pierwszych luxlupusach? I to właśnie w tej wersji! Przecież to właśnie ma matka uczyła mnie tej historii. Co prawda powtarzała mi też legendy, z których niejednokrotnie się śmiała, twierdząc, że można by napisać z tego niezłą komedię. Na początku nie potrafiłem tego pojąć, ale po spotkaniu z Mistrzem Erim zrozumiałem. Widząc zachęcające spojrzenie matki, skinąłem głową i zacząłem mówić:
— Wiele rzeczy wskazuje postronnym, że luxlupusi wywodzą się jedynie od wilkołaków na przykład to, że każdej pełni stajemy się nadpobudliwi, czy to, że tak jak wilkołaki w każdy nów jesteśmy senni i szybko się męczymy. Niektórzy twierdzą również, że jesteśmy zaklętymi Dziećmi Księżyca. Jednak według elfów, którzy byli przy początkach naszej rasy, wywodzimy się od dwóch rodów, które powstały, gdy dwaj półkrwi lordowie wilkołaków – w których żyłach płynęła również krew czarodziei – wzięli za żony dwie elfki. Dzieci ów elfek i lordów odziedziczyły cechy zarówno Leśnych Dzieci, jak i Dzieci Księżyca. Co jednak ciekawe nie przemieniały się podczas pełni w wilkołaki, jak to zazwyczaj robili potomkowie z takich związków. Stało się to dzięki krwi czarodziei, która pozwoliła im z własnej woli przemieniać się w wilki. W późniejszym czasie potomkowie Pierwotnych zaczęli wiązać się z żywiołakami, co sprawiło, że odziedziczyliśmy moc posługiwania się żywiołami — zakończyłem z uśmiechem.
Uwielbiałem tą historię, chociaż osobiście nigdy nie potrafiłem oddać w niej tego, co potrafiła moja matka, czy Mistrz Erim. Kiedy ona ją opowiadała zdawało się, jakby tam była, widziała to wszystko na własne oczy. Umiała oddać każdy szczegół tego, co się kiedyś zdarzyło tak dokładnie, że niejeden historyk zazdrościł jej tej umiejętność.
— Mniej więcej tak było — powiedziała, patrząc na mnie.
— Odpowiadając na moje poprzednie pytanie udowodniłeś, że posiadasz odpowiednią wiedzę — dodała. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała: — Teraz jednak powiedz mi dlaczego nie wszyscy luxlupusi potrafią się przemieniać?
— Przemiana zależy od tego, czy jest się do niej gotowym. By ją przejść potrzeba odpowiedniej ilości mocy. Trzeba znać historię początków swej rasy, by wiedzieć jakich błędów nie możemy powtarzać. Musimy być świadomi tego, że każdy z nas posiada szczególne umiejętności, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach. Jeśli nie posiadamy wystarczającej wiedzy nie możemy być gotowi, by stać się prawdziwymi Wilkami. Każda przemiana jest jednak indywidualna. U jednych następuje wcześniej, a u drugich później, ponieważ każdy przygotowuje się do niej w swoim tempie. Jest jednak granica wieku, w którym każdy z nas przechodzi przemianę. Moc wzrasta do dwudziestego szóstego roku życia, wtedy też ci, którzy nie przeszli jej wcześniej rozpoczynają swoją przemianę — odparłem. — Ale co to ma…? — zacząłem zadawać nurtujące mnie pytanie, gdy doznałem olśnienia.
Rozszerzyłem szeroko oczy, wpatrując się z zdumieniem w moją matkę. Ona odpowiedziała mi serdecznym uśmiechem. Czyli jednak. Przez długi czas starałem się doprowadzić do swojej przemiany. Bezskutecznie chłonąłem wszystkie informacje, jakie mogłem znaleźć. Na próżno czytałem zwoje i pergaminy, by się odpowiednio przygotować. A teraz, gdy się w końcu poddałem i zacząłem cierpliwie czekać nadszedł mój czas.
— Widzisz Ake, by stać się Wilkiem trzeba wykazać się pewnymi cechami. Najważniejsze z nich to; uczciwość, szczerość, bezinteresowność, pokora, cierpliwość, odwaga i pomoc bliźnim w potrzebie. Ty wykazałeś się wszystkimi z nich, dlatego też jesteś w końcu gotów, by godnie reprezentować naszą rasę. — Pokręciła ze smutkiem głową. — Zostało mi niewiele czasu, tak więc muszę dokończyć swą powinność — wymawiając te słowa zamknęła oczy, unosząc ręce do góry.
Patrzyłem na nią nie rozumiejąc, co tak właściwie robi. Niejednokrotnie rodzice wspominali mi o rytuale, ale nigdy nie było w nim mowy o czymś takim. Chociaż… Może to ta część, na którą nie byłem wówczas gotowy? Moja matka wzięła głęboki oddech, a potem przemówiła dźwięcznym głosem:
—Lorem ipsum dolor sit apud nos Ake Bellator!
Moje ciało ogarnął ból. Czułem, jakby ktoś łamał mi wszystkie kości. Niewidzialna siła powstrzymywała mnie od krzyku. Podjąłem z ową siłą walkę. Zdawało mi się, że jeśli nie wyrażę tego, co odczuwam, zginę. Waliłem z całych sił w niewidzialną barierę, która za każdym razem zdawała się być coraz twardsza. Kiedy już zacząłem z nią wygrywać, me ciało ogarnął ogień. Straciłem przytomność.

***

—Ake! Ake obudź się!
Line delikatnie potrząsała chłopcem, z którego ust wydobywał się krzyk. W głębi duszy już od rana przeczuwała, że coś się może wydarzyć. To właśnie to przeczucie kazało jej sprawdzić, czy młody wrócił na noc do swego pokoju. To również ono kazało jej udać się tutaj, gdy okazało się, że Bellator nie widziano w zamku od kiedy wyszedł o wschodzie słońca. Przy takiej ilości elfów, jaka zamieszkiwała Bursztynowy Pałac było wręcz niemożliwą rzeczą, by choć jedna osoba nie zauważyła Ake. Pokręciła głową i potrząsnęła ponownie młodym.
— Ake obudź się! To tylko koszmar, zbudź się — mówiła, patrząc na chłopca z przerażeniem.
Bała się o niego. Od dawana wiedziała o Aeneasie, który wybrał młodego na swoją ofiarę. Podejrzewała to jeszcze zanim kilkuletni Bellator powiedział Iriel o głosie, który się z niego wyśmiewał. Wtedy tylko potwierdziły się jej obawy. A potem, gdy Line zdawało się, że mały zaczął dawać sobie radę i wygrywać walkę z złośliwym upiorem, Iriel i Nikodem zostali zamordowani. Jej podopieczny obwiniał się o śmierć rodziców, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Powoli przestawała dawać sobie radę. Patrzyła, jak Ake stacza się, a Line nie potrafiła mu pomóc. Nikt ze znanych jej osób nie potrafił mu pomóc. Nawet Mistrz Eri nie znał rozwiązania jego problemu.
— Mały otwórz oczy, to tylko koszmar. To nie dzieje się naprawdę. Musisz się obudzić mały — wyszeptała tuląc do siebie chłopaka.
Czuła, jak jego ciało drży. Delikatnie gładziła włosy chłopca, starając się go uspokoić. W pewnym momencie była gotowa zaryzykować i spróbować Pamam, by ten się rozluźnił. Nie potrafiła jednak się przełamać. Poza tym wiedziała, że Ake miał zawsze postawione bariery, które nie pozwalały na wdarcie się do jego umysłu. Próbowała już wielu rzeczy, by w końcu obudzić chłopca, ale nic nie działało. Nawet evigilantes, które było dostatecznie silne, by wybudzać chorych ze śpiączek. Na niego jednak nie działało. A jeśli on…? — zapytała się w myślach, ale zaraz potrząsnęła głową. Sama myśl, że młody mógłby znaleźć się w TYM stanie była zbyt przerażająca, by elfka mogła ją do siebie dopuścić. Skoro zawiodły inne metody, muszę opierać się na sile mego głosu — westchnęła w myślach. Spróbowała ponownie.
— Ake Bellatorze! — warknęła groźnie. — Jeśli w ciągu pięciu sekund nie otworzysz tych swoich ślepi to – już ja ci to gwarantuję – pożałujesz! — Podziałało.
Chłopiec otworzył gwałtownie oczy, a potem szepnął przerażony:
— L-l-lin-n-e-e…
Pod tym ostrzałem czarnych oczu Line miała wielką ochotę się rozpłakać. Nie mogła nic poradzić, że widząc w nich tak wielki strach jej serce rozsypywało się na kawałki. Kochała tego chłopaka, a ból, który odbijał się na jego twarzy był naprawdę dobijający. Wiedząc, że w obecnej chwili nie mogła zrobić nic lepszego, zaczęła cicho szeptać:
— Ciii Ake, ciii… Już wszystko w porządku... Nic się nie dzieje… Ciii… To był tylko koszmar… Śpij szczeniaczku.
Młody spojrzał na nią niepewnie, jakby chciał coś powiedzieć. Ona jednak pogłaskała go delikatnie po włosach, mówiąc mu, by odpoczął. On zaś wpatrywał się w nią uparcie. Elfka westchnęła cichutko, a potem zaczęła śpiewać:
„Please let me take You
Out of the darkness
and into the light
Cause I have faith in You
That you're gonna make
it through another night
Stop thinking about
The easy way out
There's no need to go
and blow the candle out
Because you're not done
You're far too Young
And the best is yet to come…*”
Czuła, jak ciało chłopca się rozluźnia. Uśmiechnęła się i śpiewała dalej. Słowa, które usłyszała kiedyś przez czysty przypadek w jednej z ludzkich osad, same wypływały z jej ust, łącząc się w pieśń przesiąkniętą strachem i miłością. Śpiewała dla swojego podopiecznego, chłopca dla którego była gotowa oddać życie, gdyby zaistniała taka potrzeba. Bała się, że może on kiedyś spać w Otchłań, skąd nikt jeszcze nie powrócił. Widziała, jak Ake balansowała na krawędzi i trwożyła się, że kiedyś może spaść. Przerażała ją myśl o tym. Kochała go. Kochała go tak samo, jak kiedyś pokochała jego rodziców. Miłością jaką przyjaciel darzy przyjaciela, siostra brata, czy rodzic dziecko. I właśnie to sprawiało, że jej strach wzrastał.
— Pomyślałby kto. Line śpiewająca ludzkie piosenki.
Do jej uszu doszedł szept Ake. Chłopiec wpatrywał się w nią, kręcąc głową. Uśmiechnęła się do niego niewinnie. Fakt, to jest do mnie odrobinę niepodobne — zaśmiała się w myślach. Na głos zaś odpowiedziała:
— No co? Jestem tylko elfką. A ty lepiej idź spać szczeniaczku, bo powieki ci się kleją.
Chłopiec odpowiedział jej uśmiechem i wtulił się w nią. Uwielbiał, jak nazywała go szczeniaczkiem.

*Linkin Park - The Messenger
*Nickelback - Lullaby
___________________________
Dobra, miśki, dostanę komentarz? Estme prosi o komentarz. Albo ciasteczko. Estme prosi o komentarz ciasteczko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sometha
Królewski Doradca



Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 85355
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Yate
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:49, 30 Sty 2015    Temat postu:

Powiem tak, błędów nie potrafię wyszukiwać, ale strasznie wciągnął mnie Kwiat Derenu.
I masz ciasteczko! XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kelsi
Wojownik



Dołączył: 16 Sty 2015
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Alexa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:26, 01 Lut 2015    Temat postu:

Zgadzam się z Somethą. Kwiat Derenu jest strasznie wciągający i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:00, 06 Lut 2015    Temat postu:

W takim razie... Oto:
Kwiat Derenu
Rozdział 3
— Lis! — krzyknęła ze zdumnieniem i strachem szatynka.
Jej czarne oczy zaszkliły się od łez, które powstrzymywała ze wszystkich sił. Nie mogła pozwolić sobie na żadne oznaki słabości po tym, co się wydarzyło. On nie miał prawa przychodzić tu po tych wszystkich latach. Od dwudziestu lat nie odezwał się do niej, chociażby dając znak, że wciąż żyje, a teraz po prostu pojawił się na progu jej domu. Miała zamiar nadrzeć się na niego, ale widząc smutek w jego oczach wyszeptała jedynie:
— Och Lis…
Cofnęła się kilka kroków, stając w framudze drzwi i zaczęła uważnie przyglądać się przybyszowi. Zauważyła, jak bardzo zmienił się od ich ostatniego spotkania. Zmizerniał, a jego dawniej lśniące, błękitne oczy stały się matowe. Nie widać było już w nich tych wesołych błysków do których przywykła. Nie miały już w sobie ni krztyny radości. Na twarzy mężczyzny malowała się niepewność zmieszana ze zmęczeniem i bólem. Prawy policzek przecinała blizna, zaczynająca się nieopodal oka, a kończąca na szczęce. Serce kobiety ścisnęło się, gdy Lis przemówił:
— Matko, ja… — Niedane mu było dokończyć, bo kobieta rzuciła się mu w ramiona.
Spiął się, czując jej dotyk, ale już po chwili jego mięśnie się rozluźniły. Objął ją niepewnie, nie wiedząc, co ma zrobić. Chciał błagać matkę o przebaczenie, ale nie potrafił zdobyć się na wypowiedzenie, choćby jednego słowa. I, choć jego dusza wykrzykiwała różne rodzaje przeprosin, to rozsądek próbował ją zagłuszyć. Czuł, jak drży, szlochając mu w pierś. Zdawał sobie sprawę, że łkała przez niego. Przez jej syna, który dwadzieścia lat temu wyruszył na szaloną wyprawę, nie napomniawszy o tym ani słowem. Pierworodnego, który milczał, nie dając znaku życia, bo myślał, iż w ten sposób będzie mógł chronić tych których kochał. A jednak to zawiodło. Zamiast spokoju, przyniosło gorycz i rozczarowanie jego postępowaniem. Nawalił w ten sposób na pełnej lini i był przez to wściekły. Jeszcze nigdy nie czuł tak olbrzymiej złości, jak w chwili, w której uświadomił sobie, że swoim postępowaniem zadał jedynie ból tym, których kochał. I wiedział, że tego nie da się już naprawić. Chociaż byli ci, którzy potrafiliby temu zaradzić. Oni jednak nie robili niczego za darmo, a wampir ich zabijał. Poza tym ,,Tego, co się już stało, nie można zmieniać pod karą śmierci i wiecznego potępienia”. Takie było prawo. Prawo, które ustalono przed wiekami, widząc, jak zgubne skutki ma ingerowanie w przeszłość.
Czuł, że zwykłe przeprosiny nic nie zmienią. Jego matka śmiała się, za każdym razem, gdy pytał, co by było, gdyby ktoś ją naprawdę skrzywdził, a potem powiedział zwyczajne „przepraszam”. Odarła wówczas, że wygoniłaby taką osobą z domu, wcześniej upewniając się, że już więcej tego nie zrobi. A on z pewnością zaliczał się do takich osób. Nie mógł liczyć na więcej. Dusza Lisa wyła z bezradności i bezsilności, gdy jego matka ponownie się odsunęła.
— Lis... — powiedziała twardym głosem, który przeszył serce wampira niczym zatruta strzała.
W jego oczach wzbierały się łzy, a on nie mógł nic na to poradzić. Próbował hamować ponownie ogarniającą go rozpacz, ale nie był w stanie. Przytłoczony nadmiarem emocji załkał, upadając na kolana. Po raz pierwszy od wielu lat dał upust uczuciom. Płakał, a łzy płynęły z jego oczu, gdy spoglądał ukradkiem na zdumioną matkę. Wiedział, co zaraz zrobi. Czuł, że zaraz każe mu wstawać i przestać ryczeć, bo to nie przystoi komuś takiemu, jak on. A jednak w dalszym ciągu nie mógł opanować uczuć. Lata ćwiczeń i treningów zawiodły go w czasie, w którym każda słabość mogła zostać obrócona przeciw niemu. Go to jednak nie obchodziło. W myślach zastanawiał się, jak ma przeprosić osobę, która była mu najdroższa na świecie, a którą zawiódł. Układał piękne przemówienia, wymyślał różne rodzaje przeprosin, lecz to wszystko zniknęło z jego głowy, gdy kobieta przemówiła:
— Lis, co ty…?
Uniósł swą twarz, patrząc w smoliste oczy swojej matki. Widział w nich ból, niedowierzanie i – czy aby mu się nie przewidziało? – tęsknotę. To jednak wystarczyło, by zdecydował się zrobić to, na co nie miał wcześniej odwagi. Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamknął je. Zastygł w bezruchu, wpatrując się w kobietę, która go wychowała. Pragnął zrobić coś, co mogło sprawić, że mu wybaczy. Nie miał jednak co. I wtem, jakby bez udziału jego woli, usta otworzyły się, wypowiadając trzy słowa przepełnione uczuciami, które dusił w sobie od lat:
— Przepraszam cię matko.
W tych trzech słowach, usłyszeć można było rozpacz, którą odczuwał za każdym razem, gdy wędrował w te rejony, pobudzaną przez myśl, że może ich stracić.
Trwogę, odczuwalną, gdy wracał myślami do słów swej matki. Czuł ją zawsze, gdy wspominał o tym czasie, w którym był zwykłym Umarłym i wraz z matką pilnował Ostoi. A także, gdy przemykała mu przez głowę myśl, że zostanie odrzucony jeśli powróci.
Złość na samego siebie za to, jak głupio postąpił. Wściekłość, którą odczuwać za każdym razem, gdy zdawał sobie sprawę, że zawalił na pełnej lini, bo starając się ochronić bliskich, tak naprawdę ich skrzywdził. Był głupi i nierozsądny, myśląc, że może wszystko zmienić.
Słychać było w nich też miłość, którą darzył matkę i tęsknotę odczuwaną przez niego na każdą myśl o niej. Oraz nadzieję, że zostanie mu wybaczone. Opuścił twarzy, wbijając wzrok w ziemię.
Wzdrygnął się, czując, jak ktoś go obejmuje. Niepewnie podniósł wzrok, patrząc w przepełnione miłością oczy matki. Ta patrzyła na niego czułym wzrokiem, w którym widać było miłość. Szukał w nim czegoś, co znaczyłoby, że go odtrąca, ale nie znalazł niczego takiego.
— Wybaczam ci Lis — Trzy słowa, wystarczyły, by rana na sercu wampira została zaszyta.

***

—Eledanie?
Niebieskowłosy mężczyzna spojrzał na postać w kapturze, pytając:
— Tak panie?
Tamten nie spojrzawszy na niego, odrzekł:
— Sprowadź mi tu Conwennę.
Eledan ukłonił się mu, salutując. Pobiegł w stronę schodów. Zostawszy samemu w komnacie, mężczyzna skierował się do okna. Przystanął opierając łokcie na parapet i rozmyślając o wieściach, jakie zostały mu dostarczone z ranka. Wiedział, że to może być prawda, co prawda widział dziewczynkę tylko kilka razy po tym, co się wydarzyło, ale znał doskonale jej matkę, która była wyjątkową kobietą. Miała wybuchowy charakter i ognisty temperament. Równie ognisty, co jej włosy. Poza tym potrafiła sobie poradzić nawet z największymi problemami. Zawsze zaradna i roześmiana. No i umiała mu się sprzeciwić. Robiła to, czego nikt inny nie śmiał. Pyskowała mu, czy się jawnie z niego naśmiewała. Tak, ona była wyjątkową luxlupuską. Inną niż wszyscy. A jednak zdradziła. Odeszła, zabijając przy tym dwie osoby, na których najbardziej mu zależało. Mężczyzna wiedział jedno, ona musi za to zapłacić.
— Dlaczego odeszłaś? Tak bardzo za tobą tęsknię Nica — wyszeptał ze smutkiem.
Poruszył się gwałtownie, słysząc kroki na schodach. Wytężył słuch, starając się dowiedzieć do kogo należały. Odetchnął z ulgą, rozpoznając Conwennę. Co prawda, zrobił to z dużym trudem. Nigdy nie mógł być do końca pewny, czy dobrze trafił jeśli w grę wchodziła ona. Znał ją od lat, a jednak za każdym razem go zaskakiwała. Potrafiła poruszać się z taką gracją, że przypasowanie do niej konkretnej osobowości było wręcz niemożliwe, przynajmniej dla tych, którzy nie mieli za sobą lat praktyki.
— Panie? — Usłyszał głos, dochodzący do niego ze schodów.
Odwrócił się powoli, spoglądając na kobietę. Jeśli ktoś jej nie znał z łatwością mógł stwierdzić, że ma góra siedemnaście lat. Czas zdawał się zostawiać ją w spokoju, nie wprowadzając żadnych zmian w jej wyglądzie. Tak samo jak lata temu, tak i teraz miała fioletowe włosy, opadające kaskadami na jej plecy. Kilka niesfornych kosmyków, uciekało zza ucha, wpadając na twarz. Grzywka zasłaniała ametystowe oczy, nadając jej tajemniczy wygląd. Twarz miała pozornie młodą, bardziej przypominającą twarz elfki niż luxlupuski. Była również wyższa niż zazwyczaj są przedstawicielki jej rasy. Westchnął, zrzucając kaptur.
— Pani generał ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestała mówić do mnie ,,panie’’, gdy jesteśmy na osobności? — zapytał z przekąsem. — Znamy się już tyle lat, że uważam, iż jest to zbędne — dodał.
Odpowiedział mu słodki uśmieszek na twarzy kobiety. I właśnie w owej chwili mężczyzna zdał sobie sprawę z błędu jaki popełnił. Gdyby nie to, że komuś takiemu, jak on nie przystoi walić się w czoło, z pewnością by to zrobił. Zbyt późno zdał sobie sprawę co mówi. Przecież ona nie da mi żyć! — jęknął w myślach. Zapewne mogłabym dodać, że w jego oczach pojawiła się obawa o to, co kobieta może zrobić. Byłoby to jednak sprzeczne z prawdą, gdyż był doskonale wyszkolony w ukrywaniu swych emocji.
— Doprawdy? — zapytała przesłodzonym głosem. — No to może powie mi pan, co ja mówiłam panu na temat nazywania mnie generałem na osobności? — dodała.
Mierzyli się przez chwilę twardymi spojrzeniami. Piorunowali się wzrokiem, jak szczeniaki, spierające się o to, który z nich ma prawo zagadać do dziewczyny. W powietrzu zaczęły się zbierać ładunki elektryczne, co powodowało wrażenie, jakby otoczyła ich kopuła światła. Luxlupuska uśmiechnęła się. On zaś nie pozostał jej dłużny. Wokół nich pojawił się pierścień ognia. W końcu kobieta roześmiała się, a mężczyzna, nie czekając zbyt długo, przyłączył się do niej.
Po raz pierwszy od długiego czasu roześmiał się szczerze, zapominając o tym, co było powodem wezwania tu jego najlepszej dowódczymi. Śmiał się z tego, jak głupio się zachowali. Zamiast rozmawiać spokojnie, oni wymyślili sobie pokaz swoich mocy, zachowując się jak szczenięta. To było naprawdę idiotyczne — westchnął w myślach. — Chociaż… Con zawsze potrafiła mnie rozśmieszyć — dodał.
— Jakiż to chwalebny powód sprawił, iż wezwałeś mnie tutaj Thornie? — zapytała z uśmiechem.
Spojrzał na nią. W momencie, w którym to zrobił uderzyła go powaga sytuacji w jakiej się znajdowali. Nie mógł dłużej czekać z przekazaniem tej informacji, bo jeśli ich wrogowie dowiedzą się o tym przed znalezieniem dziewczyny ich szanse zginął bezpowrotnie. Potrząsnął głową i rzekł z powagą:
— Conwenno, Lis przysłał mi wiadomość, że Anita wpadła do Jeziora. Skontaktował się z swoją matką, która poinformowała go, że ona żyje. Sam również ustalił, iż przeniosła się do Ostoi znajdującej się niedaleko Deren. Nie wiemy jednak gdzie dokładnie jest dziewczyna.
Mina kobiety z roześmianej, zrobiła się poważna. Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Przez chwilę analizowała w myślach poznane już fakty. Skinęła głową, by mówił dalej.
— Pod żadnym pozorem nie możemy stracić dziewczyny. Masz ją – wraz z Lisem – odnaleźć. Weź ze sobą dwójkę dowolnych Jeźdźców i udajcie się przez najbliższą Ostoję do tej, która znajduje się w Lesie Potworów. Czy to jasne? — spytał.
Conwenna zasalutowała:
— Tak jest!
Wiedziała, co czuje jej przyjaciel. Czuła, że pragnie zostać sam, więc odwróciła się i wyszła, opuszczając komnatę. W drodze do swoich komnat, postanowiła wstąpić do domu piętnastej drużyny. Musiała porozmawiać z Patrycjuszem i Kornelią o misji, na którą pragnęła wziąć ich ze sobą.

***
— Masz ją chronić, rozumiesz? — Thorn patrzył na mnie twardym wzrokiem.
Wiedziałem, że nie mogę mu odmówić, a zresztą... Sam chciałem to zaproponować. Dziewczynka powinna już dawno dostać ochronę, a zwłaszcza po jej ostatniej akcji. Czy Edena naprawdę nie mogła trzymać języka za zębami? Ach! Jak ja nie znosiłem tej baby! Może i była jedną z pierwszych członków Bractwa, ale to nie daje jej prawa do ingerowania w życie małej. Dlaczego ona to zrobiła? Przecież zawsze trzymała się z nami, a teraz? Czyżby... Nie, wiedźma, niezależnie od tego, co próbowała zrobić, nie zdradziłaby nas.
— Sam miałem zamiar to zaproponować — mruknąłem cicho. — Zrozumiałem i zrobię wszystko, by ją strzec — dodałem głośno.
Widziałem, jak przygląda mi się uważnie. Znałem go już wiele lat, zbyt wiele, by nie domyślać się, co mu chodzi po głowie. Zwłaszcza, że wcale tego nie ukrywał. Zaufanie, którym się darzyliśmy wzrosło po zdradzie Nicoli i śmierci Nessy. Bractwo, choć rozbite i nie będące w pełni swego składu, zacieśniło więzi, stając się jeszcze bardziej zgraną drużyną. Zastąpiliśmy sobie tych, których straciliśmy, choć pamięć o nich nigdy nie zginie.
— Lis... — zaczął niepewnie.
— Wiem — przerwałem mu. — Zbyt dobrze cię znam, by tego nie dostrzec. Może i będzie to trudne, ale, jeśli okoliczności na to pozwolą, sprowadzę ją do Raven — powiedziałem, patrząc na niego ze smutkiem.
Westchnął, porzucając maskę twardego i srogiego dowódcy, którą zazwyczaj przyjmował. Jego oczy przepełnione były smutkiem. W dalszym ciągu nie mógł się pogodzić z tym, że naszych bliźniaczek już nie było. Sam z trudem przyjąłem ten fakt do wiadomości. Pokręciłem głową, przypominając sobie jak bardzo zraniła nas Nicola. Wtedy, kiedy już wygrywaliśmy wbiła nóż w nasze plecy bez skrupułów, wydając nas w ręce wojsk Kruka. Niezależnie od odniesione przez nas rany, to właśnie Thorn ucierpiał najmocniej. On znał ją najdłużej. A potem zginęła jego Nessa. Jego ukochana. Współczułem mu całym sercem. Nikomu, nawet najgorszemu wrogowi, nie życzyłem tego, co on przeszedł.
— Jeszcze nie — odpowiedział. — Na razie jest zbyt młoda, by móc podjąć odpowiedni trening. Poza tym nie możemy pozwolić, by Krukowie dowiedzieli się o jej zniknięciu, a z tego, co się orientuję ochronę ma nieustannie. Jeśli nie będzie innych możliwości zrób to, ale... Postaraj się zataić jej zniknięcie na dłuższy czas. Niech Nicola i Kamil poczują, co znaczy stracić kogoś, na kim im zależy — dodał po chwili.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Wiedziałem, że nie mam szans w kłótni z nim, a poza tym... Pod tym względem nie dało się z nim wygrać. Pragnął jednocześnie chronić szczeniaka, jak i zranić zdrajczynię i jej męża. Spojrzeniem dał mi znak, że mogę już iść. Znów przybrał swoją maskę, a ja nie wiedziałem co zrobić. Westchnąłem, gdy znalazłem się na schodach. Czasami zdawało mi się, że mój przyjaciel jest całkowicie zaślepiony zemstą.
* * *
— Conwenna — westchnął wampir, patrząc w ametystowe oczy Wilczycy.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedział, że jest na przegranej pozycji. W pierwszej chwili, gdy przybyła, poczuł niewyobrażalną ulgę, którą po chwili zastąpiło zirytowanie. To on zawalił sprawę, więc to on powinien odnaleźć dzieciaka! Poza tym czuł, że Patrycjusz i Kornelia się go boją, ale nie mógł nic na to poradzić. Zawsze roztaczał wokół siebie tą aurę. To ona była pozostałością po tym, co się kiedyś z nim stało. Potrząsnął głową, spoglądając błagalnie w kierunku swej matki. Miał nadzieje, że ona pomoże mu i we dwójkę uda się im przekonać całą trójkę do powrotu.
— Przykro mi Lis, ale uważam, że Thorn w tej sprawie ma racje. Sam nie będziesz w stanie odnaleźć szczeniaka zanim zrobią to ci, którzy dopilnują, by dziewczyna przesiedziała resztę życia w zamknięcie, a wtedy wasze plany spełzną na niczym — powiedziała. — Poza tym przyda ci się towarzystwo — dodała, uśmiechając się podle.
Mężczyzna westchnął głośno, zwracając swój wzrok w stronę luxlupuski. Bezbłędnie wyczuł rozkaz w słowach najstarszej z kobiet, a dodać do tego rozkazy Hostesa - nie mógł nic zrobić. Co prawda, mógłby spróbować wymknąć się po kryjomu, ale zarówno matka, jak i przyjaciółka znali Umarłego zbyt dobrze, by nie wziąć pod uwagę takiej opcji.
— Jaki masz plan? — zapytał ze zrezygnowaniem w głosie.
Conwenna z piskiem rzuciła się na niego, gdyż wiedziała, że te słowa oznaczają, iż udało im się wygrać tą bitwę. Mogli u towarzyszyć. Po tym, jak przytuliła go mocno, a on zaczął ją wyklinać od wariatek, czy świrusek, używając słów, których ocenzurowanie mogło by być trudne zaczęli omawiać całą akcje. Począwszy od podróży, którą mieli odbyć z domu jego matki do Ostoi, z której mogli wszyscy skorzystać, po to, jak odnaleźć dziewczynę i przetransportować ją do Raven. Dopiero gdy księżyc zaczął wchodzić na niebo zakończyli naradę. Wyruszali za dwa dni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział już niebetowany, więc może pojawić się masa powtórzeń.
Dobra ludki, Es chce komentarz. I ciasteczko. Dacie Es komentarz i ciasteczko? Proszę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:20, 13 Lut 2015    Temat postu:

Kwiat Derenu
Rozdział 4
Siedziała na parapecie, rozczesując swoje długie, rude loki. Na jej młodej twarzy malowały się smutek i przygnębienie. Jeszcze miesiąc temu oddałaby wszystko, by wieść życie wolne od presji i zobowiązań, które nakładało na nią to kim była. Była zdecydowana udowodnić dorosłym, że potrafi sobie radzić sama. Że jest niezależna i nie potrzebuje opieki. Czuła furię, gdy dorośli ignorowali ją. Lekceważyli, bo jest – jak to określali – ,,młodym i głupim jeszcze szczeniakiem”. To właśnie takie traktowanie pchnęło ją do buntu. Do tego, by uwolnić to, co zawsze było w niej. Nienawidziła więzów. To coś, co od lat szeptało jej podpowiedzi, co powinna robić wówczas wyzwoliło się. To coś, co ignorowała, bojąc się konsekwencji złamało jej opór, pokazując jej to, co było prawdą. Kochała wolność. Pragnęła jej od małego, więc gdy nadarzyła się okazja – wykorzystała ją. Nie pozwoliła sobie na dłuższe tkwienie w ‘’więzieniu”, w którym trzymali ją dorośli. Zbuntowała się. To okazało się złą decyzją.
Spojrzała w niebo. Jej szafirowe oczy wpatrywały się z smutkiem w gwiazdy. Czuła, jak żal zaczyna przejmować nad nią władzę. Nie potrafiła dać sobie rady ze smutkiem, który pragnął nią zawładnąć. Obezwładnić, nie pozostawiając na niej suchej nitki, sprawiając, że Anita straci coś, czego stracić jej nie było wolno. Pragnął odebrać jedyne, co tak naprawdę pozwalało jej funkcjonować – nadzieję. Nadzieję, że wszystko się ułoży. Że jeszcze zobaczy swoją rodzinę. Porozmawia, wyjaśni to, czego serce i rozum – po raz pierwszy w jej życiu, działające wspólnie – nie chciały przyjąć do wiadomości. Potrząsnęła głową, próbując odpędzić przytłaczające ją myśli. Westchnęła cichutko, upuszczając grzebień. Przyciągnęła kolana do brody, kuląc się w sobie. W jej oczach zalśniły łzy, gdy ponownie zerknęła na niebo. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze rok temu potrafiła ze śmiechem patrzeć w gwiazdy. Zamknęła oczy, zaciskając dłoń w pięść.


Jechaliśmy, wracając późną nocą do dworku letniego rodziców, a ja dąsałam się na ojca, który znowu odmówił mi nauki walki mieczem. Oburzona milczałam przez całą drogę. Pamiętam, że byłam przeraźliwie wściekła na tatę. Starałam się go przekonać już od trzech miesięcy, a on wciąż mi odmawiał. Zawsze znajdywał nowe argumenty, by uniemożliwić mi naukę. A to, że takim młodym damom, jak ja nie wypada zajmować się pracą mężczyzn. A to, że jestem za młoda. Że jestem za słaba i z pewnością miecza nie uniosę. To, że nauczyciele nie wezmą mnie na poważnie, bo jestem dziewczyną. Albo, co jest najbardziej absurdalne, że ta umiejętność mi się nigdy nie przyda. Ja zazwyczaj pytała wtedy, co będzie, gdy mnie kto zaatakuje. On śmiał się i odpowiadał, czochrając mi przy tym włosy:
— Któżby chciał atakować taką słodką dziewczynkę? Poza tym, gdziekolwiek się udasz, będziesz miała ochronę, która zadba by ci włos z głowy nie spadł.
Kiedy próbowałam się z nim sprzeczać mówił gniewnym głosem:
— Damie – nawet tak młodej, jak ty, a może zwłaszcza tak młodej, jak ty – nie wypada sprzeczać się z rodzicami Anito! To doprawdy karygodne. Rzekłem ci, że nie będziesz się uczyć walki i woli mej nie zmienię. I nawet nie próbuj mieszać w to twej matki! — ostrzegał mnie, patrząc srogim wzrokiem, gdy próbowałam coś wtrącić.
Z tego powodu jedynie prychałam, a potem odchodziłam zdenerwowana, nie odzywając się do niego przez kilka dni. Nie potrafiłam zrozumieć czemu nauka walki miałaby być mniej ważniejsza chociażby od czytania, czy pisania? Zarówno pisaniem, jak i czytaniem nie obronię się w razie ataku. No, chyba że walnęłabym natręta jakąś naprawdę grubą książką, ale to by go jedynie ogłuszyło.
Tym razem nie było inaczej. Milczałam uparcie, ignorując próby, które podjął mój brat, by mnie rozśmieszyć. Nie reagowałam na jego zaczepki, które miały na celu przywrócenie mojego uśmiechu. Złość, która mnie opanowała była do zbyt silna, by mógł ją pokonać żartami. Powoli zaczynałam być coraz bardziej wściekła, ale i zaintrygowana przez zachowanie mego ojca. Jeszcze dwa lata wcześniej chętnie zgodził się na lekcje szermierki i naukę różnych rodzajów walki, gdy osiągnę jedenaście lat. A raptem mu się odmieniło. Przyszedł czas wypełnienia obietnicy, a on mi zabrania. To naprawdę chamskie zachowanie, które z pewnością nie przystoi osobie takiej jak on. Uśmiechnęłam się złośliwie na tą myśl, a Luke zaklaskał, wołając:
— No proszę, moja młodsza siostrzyczka jednak umie się uśmiechać! Co prawda złośliwie, ale co tam. — Machnął lekceważąco ręką. — Małymi kraczkami w końcu dojdziemy do sukcesu, a na twojej ślicznej twarzyczce zagości uśmiech, co Red? — zapytał.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Gdyby ktokolwiek inny nazwał mnie Red, oberwałby po twarzy. Nienawidziłam tego przezwiska odkąd po raz pierwszy nazwał mnie tak Marcel, gdy miałam pięć lat. W ustach Luke’go brzmiało to jednak słodko. Zazwyczaj nazywano mnie tak, gdy chcieli mnie wkurzyć. On jednak nigdy nie kpił sobie ze mnie, wymawiając je. Co najwyżej żartował, czy próbował mnie pocieszyć. On jeden miał prawo nazywać mnie Red. A choć w moich oczach pojawiły się iskierki rozbawienia, opanowałam się szybko i spojrzałam na niego chłodno.
— Wątpię, żebyśmy doszli do czegokolwiek, jeśli w dalszym ciągu będziesz irytował. Doprawdy to wkurzające, więc, z łaski swojej braciszku, zamknij się — odparłam lodowatym tonem.
— Anita! Jak ty się wyrażasz?! Gdy tylko znajdziemy się w domu mam zamiar powiedzieć o tym twojej matce — powiedział mój ojciec.
Miałam ochotę skulić się ze strachu. Moja matka nienawidziła, gdy pyskowałam starszym. Nawet tym, którzy byli się ode mnie starsi o rok. Zerknęłam na Luke’go. On patrzył na mnie z oburzeniem. Zawsze potrafiłam rozpoznawać kiedy obraża się na serio, a kiedy stroi sobie ze mnie żarty. Tym razem był jednak poważny. Mimo to, nie zamierzałam mu odpuścić. Nie teraz. Może i zażartował sobie ze mnie, by sprawić, bym się uśmiechnęła, ale zrobił to przy ojcu, a tego nie mogłam mu wybaczyć.


— Anita…
Spojrzałam ze smutkiem w jego kierunku. Wiedziałam po jego oczach, że żałuje tego co zrobił. Nie mogłam jednak mu wybaczyć. Chcąc, czy nie chcąc zranił mnie. Matka dała mi dokładny wykład o tym „jak powinny się zachowywać młode damy w moim wieku”. A potem kazała iść do swojego pokoju i nie wychodzić z niego do następnej kolacji. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie upokorzył. Śniadanie i obiad oczywiście dostałam, ale samo w sobie uziemienie w komnatach było koszmarne. Nienawidziłam więzów, które mnie krępowały. A kara była winą Luke’go, który zakpił ze mnie przy ojcu. Ja jedynie odparłam jego atak!
— Czego? — warknęłam, podkulając nogi pod brodę.
Nie miałam najmniejszego zamiaru mu wybaczyć.
— Chciałem cię przeprosić siostra — szepnął, unikając mojego wzroku. — Wiem, że głupio zrobiłem, ale chciałem tylko byś się uśmiechnęła — dodał.
Słyszałam w jego głosie szczery żal i smutek. Nie przepraszał, bo musiał. Prosił o przebaczenie, bo sam tego chciał. Czułam to. Miałam pewną zasadę. Jeśli ktoś jest wobec mnie szczery, przepraszam mnie z głębi serca mogę mu wybaczyć. A on tak zrobił. A ja mimo to milczałam. Nie potrafiłam się do niego odezwać.
— Red, proszę cię, wybacz mi. Źle zrobiłem i żałuję tego. Nie mogę niczego zmienić, ale… Jeśli naprawdę tego chcesz to, jako zadośćuczynienie mogę nauczyć cię walki. Obiecuję — powiedział, uśmiechając się do mnie słabo.
Uniosłam głowę, spoglądając na niego. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Przytuliłam się do niego gwałtownie, całkowicie go zaskakując. Jak zawsze poprawił mi humor, a ja miałam zamiar z tego skorzystać.
— I tak bym ci wybaczyła głupku — rzekłam. — Ale, skoro tak bardzo palisz się, by zostać mym nauczycielem, przyjmuję twą propozycję co do nauki walki — dodałam z niewinnym uśmieszkiem.
Zaśmiał się, całując mnie w czoło.
— Jesteś bezlitosną manipulatorką, Red — westchnął cicho.
Pokazałam mu język w odpowiedzi, siadając po turecku.
— Wiem o tym braciszku — odparłam.
Zdecydowanie potrafiłam manipulować osobami, które mnie otaczały. Nie zawsze, ale jednak wykorzystywałam słowa, które padały na swoją korzyść. Byłam taka, jaka powinna być według moich bliskich. Chociaż wcale mi się to nie podobało. Potrząsnęłam głową, a potem, opierając ją o jego ramię. Spojrzałam w niebo w tym samym momencie, w którym, według legendy, na świat przyszło dziecko, mające zmienić czyjeś życie, bowiem gwiazda spadła z nieba.



Potrząsnęła bezsilnie głową. Nie mogła nic poradzić na to, co zaczynało się z nią dziać. Nie wiedziała, co jest grane. Wspomnienia przewijały się w jej głowie, pozostawiając po sobie huragan. Czuła się, jakby zaczynała tracić swoją osobowość. To był koszmar. Koszmar, na który skazano ją przed laty. Ilekroć w księżyc spojrzysz, gdy pełnia nastanie, tylekroć twa przeszłość budzić się będzie. I nikt mej klątwy zmienić nie może, prócz tej co zniknęła w elfickim borze. Stare słowa, wbijały jej się w umysł boleśnie, niczym noże w skórę, sprawiając, że dziewczyna łkała z bólu.



— Red, nie płacz proszę! — szeptał mi do ucha Luke.
Spojrzałam na niego ze smutkiem. Nie miałam zielonego pojęcia co mogę zrobić. To wszystko mnie przerastało. W jednej chwili mój umysł zalała fala wspomnień. Zabawa na rynku. Dziwna kobieta, na którą wpadałam. To, co mi powiedziała. Krzyk straż, by zamilkła. Pojmanie. To, jak musiałam patrzeć na jej przesłuchanie, bym uwierzyła, że kłamała. I wyrok śmierci, który wydał mój ojciec, gdy odmówiła wycofania swoich słów. Jak przez mgłę pamiętam, że uciekłam z sali. I nagle w środku mnie zawrzało. Smutek przemienił się we wściekłość.
— Mam nie płakać? — zapytałam z ironią, chociaż wiedziałam, że to, co się stało nie jest winą mego brata. — Przeze mnie zabiją niewinną kobietę! – warknęłam.
Widziałam, jak Luke spogląda na mnie uważnie. Zawsze potrafił odgadywać moje emocje. Wiedział, co się ze mną dzieje i jak można mnie przywrócić do normy. Był moim opiekunem, pocieszycielem i podporą. To on opiekował się mną, gdy matka znajdowała się na bankietach zbyt zajęta, by mnie ukołysać do ponownego snu po koszmarach. I wtedy, gdy ojciec krzyczał na mnie bez powodu. W momentach, w których wszyscy inni mnie ignorowali lub lekceważyli. Kochałam go, a on to odwzajemniał. W końcu był moim starszym bratem. I, choć dzieliło nas pięć lat różni, rozumiał mnie najlepiej ze wszystkich znanych mi wówczas osób. Czułam, że spróbuje mnie uspokoić.
— Zasłużyła — stwierdził spokojnie.
To kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Jak on mógł coś takiego powiedzieć?! Stwierdzić, że Bogu ducha winna kobieta zasłużyła na śmierć. Przecież ona tylko rzekła co myślała! Zapewne pomyliła mnie z kimś innym, lub majaczyła. Albo wiedziała o czymś, czego ty nie wiesz Anita — szepnął głosik w mojej głowie, ale zaraz go uciszyłam. Głupia myśl — stwierdziłam w myślach. To pewnie jedna z tych kobiet, o których wspominał mi Ben. Tak, to na pewno jedna z nich — dodałam, ale szybko zganiałam się za tę myśl. Nie można mi było rozmyślać o takich rzeczach! Gdyby rodzice dowiedzieli się o tym, miałabym poważne kłopoty. Przecież stwierdzili, że Ben kłamał. Ale sama stwierdziłaś, że to może być jedna z nich. Przyznajesz więc, że wcale nie jest tak różowo, jak sądzisz — ponownie odezwał się głosik. Spadaj — warknęłam, a potem odparłam bratu:
— Jak śmiesz?! Przecież ona nic nie zrobiła, a ty twierdzisz, że zasłużyła na śmierć?! — W mym głosie była wściekłość.
Spuścił jedynie wzrok, mamrocząc coś po cichu. A ja zrozumiałam. Zrozumiałam, że to nie jest mój brat. A przynajmniej nie taki, jakiego kiedyś znałam. On nigdy nie był taki. Ten chłopak, który siedział przede mną, gdyby musiał bez wahania wydałby wyrok śmierci. Mój Luke był inny! Zawsze uczynny, przyjazny, roześmiany. Pomagał wszystkim, którym mógł. Często mówił, że jest zbyt łagodny dla ludzi i dlatego wejdą mu na głowę, gdy nadejdzie jego czas. Odpierałam ze śmiechem, że zawsze może udawać srogiego, by odgonić tłumy. Kiedyś zażartował, że tak zrobi. Spojrzałam wtedy na niego srogim wzrokiem i odpowiedziałam, by nawet nie próbował. Nie chciałam takiego brata. Patrzę, jak wciąga powietrze, a potem mówi:
— Anita, zrozum, ta kobieta złamała prawo. Kłamała, próbując oczernić naszą rodzinę! Ojciec nie może tolerować czegoś takiego, bo ludzie nie dadzą mu spokoju. Zresztą my też NIE możemy pozwolić sobie na łagodność w stosunku do tych, którzy nie przestrzegają zasad.
Patrzyłam na niego z oburzeniem.
— Przecież nie możemy skazywać istot, nie wiedząc jakiej są rady! A jeśli ona nie jest luxlupuską?! Wtedy sami złamiemy prawo! — krzyknęłam.
Westchnął, kręcąc głową. To naprawdę nie był już mój brat.

— Przepraszam – szepczę cicho w stronę kobiety.
Wiem, że to nic nie zmieni, ale musiałam to powiedzieć. Po prostu tak trzeba uczynić. Nie mogę znieść myśli o tym, co ją spotka. Ani o tym, że jest to moja wina. Gdybym wtedy do niej nie podeszła ona nie powiedziałaby mi tego. Spoglądam na nią ukradkiem, gdy wyczuwam przeszywające mnie spojrzenie. Patrzy na mnie ze smutkiem. Szczególną uwagę przyciągają jej błękitne oczy, które zdają się dostrzegać rzeczy niewidoczne dla innych. I, według mnie, nie są to wcale radosne rzeczy. Ja widzę w nich żal – o ironio! – troskę i, co chyba jest złudzeniem, nadzieję. Odwróciłam twarz. Nie byłam gotowa, by móc spokojnie na to patrzeć. Czułam, jak się rumienię, moje policzki zdawały się płonąć ogniem.
Zastanawiałam się kim jest ta kobieta? Co tutaj robi? Czy ma dzieci? Rodzinę? Czy ktoś na nią czeka? A może przez to, że na nią wpadłam, jej bliscy zostaną bez przyjaciółki, matki, żony, siostry? Nie wiem i nie chcę wiedzieć, a jednak czuję się winna. Mogłam próbować ją bronić. Ojciec nie odmówiłby mi! A teraz było za późno. Przeze mnie zginie. I – choć to nie ja ją zabiję – stanę się morderczynią.
Wzdrygnęłam się, gdy poczułam, jak ktoś dotyka mej brody. Kobieta zmusiła mnie, bym spojrzała jej w oczy.
— Nie przepraszaj mnie dziecko – rzekła spokojnie.
Chciałam zaprotestować, ale nie zdążyłam wymówić choćby słowa, gdy znów się odezwała. Jej głos brzmiał kojąco, lecz słychać w nim było nutę przestrogi:
— Teraz może mnie za to znienawidzisz, jednak kiedyś zrozumiesz. To, co uczynię spowoduje, że wylejesz wiele łez, lecz będziesz potrafiła stanąć prosto pogodzona z swym losem i zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Dzięki niej staniesz się silniejsza. Pragnę jednak byś, nim to uczynię, wybaczyła mi.
Wpatrywałam się w błękitne oczy kobiety. Widziałam w nich szczery smutek. Chociaż nie rozumiałam słów, które wypowiedziała czułam, że mogę jej zaufać. Zrobię to — stwierdziłam w myślach. W tym samym momencie poczułam, jak po moim ciele rozlewa się ciepło. Zupełnie, jakby ktoś aprobował moją decyzję. Westchnęłam cicho i odrzekłam pewnym głosem:
— Zgadzam się.
Obrzuciła mnie spokojnym spojrzeniem, po czym powiedziała twardym głosem:
— W takim razie wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia. Ilekroć w księżyc spojrzysz, gdy pełnia nastanie, tylekroć twa przeszłość budzić się będzie. I nic mej klątwy zmienić nie może, prócz tej co zniknęła w elfickim borze — W momencie, w którym wypowiedziała ostatnie słowo upadła.


— Red?
Dziewczynka podniosła wzrok, by spojrzeć w zaniepokojone oczy, pochylającej się nad nią elfki. W ciągu miesiąca, który spędziła pod jej opieką stała się jej bliższa od matki dziewczynki. Ufała jej, chociaż czasami pojawiały się w niej wątpliwości. Niektóre rzeczy, które usłyszała od kobiety wywoływały w niej strach. Sama o to prosiłaś! – przypomniał jej cichy głosik. Jak mogę w to uwierzyć? – odparła. Może i jest to przerażające, ale, czy sądzisz, że ona cię okłamuje? – zapytał. Wielu faktów nie chciała zaakceptować, jak chociażby tego, że jej ojciec kompletnie nie dbał o ich poddanych, którzy nie byli luxlupusami. Do tamtej pory nie zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo zaniedbane jest Exendie. Co z tego, że jej rodacy żyli w dostatku skoro pozostałe rasy musiały znosić pogardę z ich strony? Wzdrygnęła się, przypominając sobie coś, co widziała jako mała, nierozumiejąca świata dziewczynka. Nawet ci najmłodsi! Głód, czy choroby wśród dzieci… Samotna łza spłynęła z twarzy Anity. Umierający z chłodu starcy… Wzdrygnęła się, widząc to, czego zapomniała. Czarownice zabijane za żarty i śmiech... Torturowanie elfy, które sprzeciwiły się władzy… W jej sercu zawrzała wściekłość, którą szybko zastąpiła bezradność. Czym oni mu zawiniły? Tym, że pragnęli żyć? Że nie chcieli poddać się rutynie? Zacisnęła mocno pięści.
Potrząsnęła głową, wtulając się w Norę, którą objęła ją nie wiadomo kiedy. Ciałem dziewczynki wstrząsnął szloch. Siedziała tulona przez elfkę, która nuciła cicho nieznaną Anicie piosenkę. Oddech małej powoli zaczynał wracać do poprzedniego tempa, choć łzy w dalszym ciągu spływały po policzkach. Nie szlochała głośno, starając się pokazać światu, jak bardzo cierpi. Robiła to w ciszy, bo tak nauczono ją w dzieciństwie. Milczała, czerpiąc otuchę z pieśni śpiewanej przez jej opiekunkę. Nie rozumiała słów, choć te zdawały się delikatnie wkradać w jej umysł, kojąc jej zszarpane przez wspomnienia nerwy. W niektórych momentach powstrzymywała się, by ponownie nie wybuchnąć ponownie. Udało jej się jednak to przezwyciężyć i, wyciszając umysł, pokonać strach i niepokój, które ją przytłaczały. W pewnej chwili Solis zamilkła, a dziewczynka – choć w głębi duszy naprawdę tego pragnęła – nie śmiała prosić o to, by ta kontynuowała swą pieśń. Bała się, że ten spokój, który ją opanował zniknie.
— Mała, co się stało? Dlaczego płakałaś? — spytała delikatnym głosem kobieta.
Luxlupuska spojrzała na nią ze smutkiem. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale zamknęła je, czując, że nie jest jeszcze w stanie tego zrobić. Zamiast się odezwać zerknęła jej w oczy. W ciągu ostatniego miesiąca stało się dla niej nawykiem, że nie będąc czegoś pewna sprawdzała w ten sposób, czy może bezpiecznie uczynić następny krok lub się cofnąć. Gdy patrzyła w bursztynowe oczy Nory ogarnęło ją przerażenie. Zaczęło się powoli. Niespodziewanie zaczęła odczuwać niepokój. Spróbowała wyciszyć umysł i uspokoić się, ale spowodowało to tylko to, że uczucie przybrało na siłę. Nie mogła zrozumieć co się dzieje aż do chwili, gdy odwróciła wzrok, spuszczając głowę. Wymamrotała kilka niewyraźnych słów zdławionym głosem w odpowiedzi na zadane pytanie.
— Anita, ja wiem, że może ci być trudno, ale jeśli nie powiesz mi co się stało nie będę mogła pomóc — powiedziała uspokajającym tonem.
— Znienawidzisz mnie, gdy ci powiem — wyszeptała dziewczynka. — Wszyscy tak robią, gdy się dowiadują — dodała.
Solis spojrzała na nią zaniepokojonym wzrokiem, a potem odparła, starając się poprawić podopiecznej humor:
— Wszyscy? A cóż takiego mogła zrobić tak młoda luxlupuska, bym mogła się od niej odwrócić? — A gdy ujrzała, że ta chce coś powiedzieć, dodała: — Ja nie oceniam po pozorach. Staram się najpierw poznać osobę, dowiedzieć się co nią kierowało — dopiero wtedy wydaje o niej osąd. Nie masz się czego bać z mojej strony, więc mów śmiało.
Anita przyjrzała się uważnie swej opiekunce. Nie wiedziała, czy ta mówi prawdę, ale… Przecież nie miała powodów, by ją okłamywać. „Nie masz się czego bać z mojej strony…” Po raz pierwszy chciała podzielić się z kimś swoim sekretem. Pragnęła tego, będąc zapewnioną przez Norę, że ta spróbuje zrozumieć. Wzięła głęboki oddech gotowa do wypowiedzenia tego, co ciążyło jej na sercu, ale zamiast tego z jej ust wypłynęło ciche pytanie:
— A jeśli jednak mnie znienawidzisz?
Elfka obrzuciła ją spojrzeniem, w którym tym razem było zniecierpliwienie. Wywróciła oczami, zastanawiając się, co odpowiedzieć dziewczynce. Nie miała zielonego pojęcia, co tak bardzo ją wystraszyła. Pragnęła pocieszyć małą, ale nie mogła, dopóty nie zrozumie, co się stało.
— Errare vivit est – błądzić jest rzeczą żywych*. — powiedziała twardym tonem, patrząc na rudowłosą przenikliwym spojrzeniem. – Widziałam na świecie wystarczająco wiele zła, by wiedzieć, że nic, co zrobiło dziecko w twoim wieku, nie sprawi bym mogła je znienawidzić – dodała.
Niebieskooka skinęła niepewnie głową i zaczęła mówić.
Nora westchnęła ciężko, słysząc słowa dziewczyny. Już po tym, jak zapytała ją o wygląd kobiety wiedziała, że jej przypuszczenia nie są bezpodstawne. Po powtórzeniu, przez młodą słów klątwy wiedziała, że ma racje. Zastanawiała się jednak, co takiego się wydarzyło, że Edena zdecydowała się na tak drastyczny krok, przeklinając małą. Znała również odpowiedź na klątwę, choć wolała się jeszcze upewnić. Wystarczyło jednak spojrzenie w wypełnione niepewnością oczy młodej Kruk, by wymówiła słowa, których wcale nie chciała mówić.
— Prawdopodobnie znam rozwiązanie twoje problemu, ale muszę się jeszcze upewnić.
Zamarła, wymawiając ostatnie słowo. Czuła, jak jej podopieczna wbija w nią przepełnione nadzieją spojrzenie, jak serce dziewczynki napełnia się radością. Nic dziwnego skoro przez blisko trzy lata żyła z przekleństwem, które powinno być darem. Przeklinała w duszy czarownice, która celowo, co do tego nie miała wątpliwości, nałożyła na szczeniaka klątwę tak, by prawdopodobnie jedynie elf mógł ją zdjąć. Jednocześnie klnąc na dawną przyjaciółkę, modliła się o to, by Anita nie wypowiedziała tego, co zmusiłoby ją do ostatniego, czego chciała.
— Naprawdę?! Co musisz sprawdzić? Czy da się mi jakoś pomóc? Możesz zdjąć tą klątwę? Co teraz zrobimy? — Red zasypała ją gradem pytań, świdrując swoją opiekunkę szafirowymi oczami.
Elfka miała ochotę jęknąć głośno. Czemu zawsze ja muszę pakować się w takie rzeczy? — warknęła w myślach. Mogę przecież udawać, że... Przestań! — skarciła sama siebie. — Jak w ogóle mogło mi przejść przez myśl coś takiego?! Przecież wiem, że to jedyne wyjście, ale co z tego skoro to będzie bolało? To, że możesz jej pomóc. Ona też zasługuje na odrobinę szczęścia, poza tym wiesz dobrze, że sama nie dasz rady ją chronić — odezwał się głosik w jej głowie. Chociaż toczyła istną bitwę myśli, w głębi duszy, znała już jej wynik. Tylko to potwierdziły swoimi słowami:
— Tak, naprawdę. Nie jestem, co prawda pewna, czy zdejmę klątwę, ale to tak, czy siak, będzie oznaczało udanie się do Deren...
— Co to jest Deren? — przerwała jej Kruk.
Nora, westchnęła ciężko,a potem odparła:
— Deren to elficka stolica, a także miasto, w którym się wychowałam. I zachowaj pytania na później, bo nigdy nie skończę mówić! — dodała, gdy zobaczyła, że młoda otworzyła usta, by spytać ją o coś po raz kolejny. — A to oznacza, że czekają nas, jeśli się pośpieszymy, dwa, góra trzy dni drogi. Wyruszymy jutro, ale tym się nie kłopocz, bo sama się tym zajmę. Twoim zdaniem jest jedynie dobrze się wyspać, byś nie przysypiała mi w siodle. A teraz zmykaj do łóżka, bo widzę, że jesteś padnięta młoda damo! I ani słowa sprzeciwu! — rzekła, udając zagniewaną, ale nie wytrzymała i ze śmiechem zmierzwiła dziewczynce włosy.
W ciągu ostatniego miesiąca, w którym zajmowała się małą, polubiła ją. Zdawała sobie sprawę, że to, co przechodziła w czasie pełni źle wpływała na jej młodą psychikę, a na podstawie stanu dziewczynki zdecydowanie wiedziała, że musi jak najszybciej znaleźć rozwiązanie. Nie mogła nic na to poradzić, że automatycznie zaczęła się o nią troszczyć. Zawsze miała miękkie serce, gdy w grę wchodziły dzieci. Nie potrafiła nic zrobić z tym, że czasami zbyt szybko się przywiązywała. Często działało to na jej niekorzyść, ale co z tego? Przecież to nieistotne! Ból był wielki, gdy tym, których kochała działa się krzywda, ale dobre wspomnienia przeważały. Zazwyczaj dawali sobie z tym radę. Zazwyczaj.
Pokręciła głową i sama ruszyła do własnej sypialni. Jutro miały mieć przed sobą ciężki dzień, a ona powinna przygotować wszystko, co pomoże im w wędrówce. Droga, którą miały przed sobą była dosyć ciężka. Choć teren sprawiał wrażenie łagodnego, a krajobraz cieszył oko, to czaiło się w nim wiele niebezpieczeństw. Nora sama przekonała się o tym, gdy odchodziła. Kraj elfów nie był już tak bezpieczny, jak kiedyś, ale jej nie powinno sprawić to kłopotów. Wędrowała po tych ścieżkach jeszcze zanim nauczyła się w pełni czytać i pisać. Nawet jak na elfie dziecko zachowywała się zbyt nieostrożnie, kpiła sobie z niebezpieczeństw, które mogły jej zagrozić. Zachichotała, gdy przed oczami stanęło jej wspomnienie, w którym wraz z Line ganiały się po łące, uciekając przed ścigającymi ich strażnikami. Pamiętała jakby to było wczoraj, jak niepokorna słów rodziców wskazała na zakazaną część lasu. Zadrżała, przypominając sobie strach, który jej towarzyszył, gdy po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz z Ni. W dalszym ciągu czuła strach przed tymi potwornymi istotami. Potrząsnęła głową, uwalniając się od przeszłości i kierując się w stronę szafy. Natychmiast wyciągnęła z niej dużą torbę, która była jednak w stanie pomieścić ośmiokrotnie więcej rzeczy niż wskazywał na to jej wygląd. Elfka energicznym krokiem podeszła do półek, na których miała swoje specyfiki do leczenia. Westchnęła, patrząc na nie. Mogła zabrać jedynie to, co przydałoby jej się podczas podróży, a w Deren leków nie zabraknie. To jednak nie będzie już to samo — pomyślała smutno, biorąc najpotrzebniejsze z nich i wkładając je do torby. Nagle zdawało się, że opuściła ją cała energia, a zastąpiło ją przytłoczenie. Jak sobie poradzę z dla od mojego schronienia? Przecież powrót jest jednoznaczny do przyznania się, że chcę to kontynuować — westchnęła w myślach. Potem będzie czas na rozmyślanie! — warknęła nagle. Po kolei przechodziła do każdej z półek, szafek i szuflad zabierając z stamtąd najpotrzebniejsze rzeczy i pakując je do torby, a momencie, w którym skończyła zdała sobie sprawę, że zapełniła jedynie jej połowę. Roześmiała się.
— Chyba naprawdę będę musiała podziękować za nią Dominikowi — stwierdziła z rozbawieniem, podnosząc przedmiot, który nie zmienił swej wagi, ważąc tyle, co wtedy, gdy był pusty.
Z szerokim uśmiechem odłożyła trzymaną rzecz na podłodze, a potem westchnęła, stwierdzając, że prześpi się trochę. Po raz pierwszy od lat zasnęła, zapominając oczyścić umysł.
* * *
— Erian! — krzyknęłam, było jednak za późno.
Patrzyłam z przerażeniem, jak strzała zatapia się w jego ciało i wiedziałam, że dosięgła serca. Przez mgłę widziałam, jak upada. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować ja już przy nim byłam, tuląc go do siebie i szepcząc z bólem, by mnie nie zostawiał. On nie mógł tak po prostu odejść, nie teraz, gdy najbardziej go potrzebowałam.
* * *
Nie! — to była pierwsza myśl po przebudzeniu Nory, która zerwała się na równe nogi, rozglądając się dookoła z przerażeniem. Potrząsnęła głową, starając się wyrzucić z głowy obraz z snu. Zacisnęła powieki, starając się powstrzymać łzy. Spokojnie — powtarzała w myślach. Wdech i wydech. W dalszym ciągu rozkojarzona i przestraszona usiadła ponownie na łóżku, starając się odzyskać panowanie nad sobą. Nie mogła pozwolić, by takie rzeczy zdarzały jej się na co dzień. Jak mogłam być taka głupia i nie oczyścić umysłu?! — spytała samą siebie, karcącym tonem. Przecież wiedziałam, jak się to skończy — dodała.
— Poddaj się Noro — Usłyszała Jego głos w swojej głowie.
Zaczęło się.
— Nie — wyszeptała, kręcąc głową.
— Nic nie wskórasz. Musisz się poddać, zaakceptować to, co się stało i iść dalej — mówił głos.
— Nie mogę — szepnęła.
— Musisz!
W tym jednym słowie było coś, co sprawiło, że po raz pierwszy od lat zaczęła rozważać poddanie się. Pokręciła jednak głową, starając się odgonić od siebie myśli, które niszczyły jej życie. Wiedziała, że zaakceptowanie tego, co się stało będzie równe przyznaniu się do porażki. Uznaniu tego, że to wszystko, co robiła dotychczas było zwyczajną ucieczką, a tego zrobić nie mogła. Podkuliła kolana pod brodę, obejmując je rękami. Po jej policzkach zaczęły płynąć słone łzy cierpienia, bo Nora cierpiała. Nie fizycznie — te rany dawno się zagoiły — a psychicznie. Myślała co teraz będzie. Jak ma dalej żyć.
— Tak, jak kiedyś mała — Głos odezwał się ponownie.
— Ale ja... Ja nie mogę... Nie teraz — szepnęła.
— A kto powiedział, że teraz? Dam ci czas — odparł kojącym tonem.
Zmęczona elfka skinęła głową i w tym samym momencie ogarnęła ją niemoc. Nie mogła nic zrobić. Powieki same zaczęły jej opadać. Nie wiedziała kiedy, ale poczuła, jak on gładzi ją po włosach. Uśmiechnęła się do siebie, kładąc na łóżku.
— Śpij mała, śpij — wyszeptał głos.
I tak zrobiła. Zasnęła, nie wiedząc, że po przebudzeniu nie będzie nic z tego pamiętać. Usnęła nieświadoma tego, że zgodziła się na coś, czego nie chciała.
* * *
Ciche westchnienie wydobyło się z ust elfki, gdy poczuła delikatny wiatr wpadający do jej pokoju. Zatrzepotała powiekami, przeciągając się. Już dawno tak dobrze mi się nie spało — przeszło jej przez myśl. Może zostanę jeszcze w łóżku? — spytała samą siebie. A co mi tam! Przecież mam jeszcze dużo czasu - słońce ledwie co wzeszło — stwierdziła. Z błogim uśmiechem wtuliła twarz w poduszkę, wciągając świeże powietrze, które przyniósł wiatr. Z przyjemnością słuchała śpiewu ptaków, którym akompaniował żabi chór i szeleszczące liście. Gdzieś dalej odzywała się sennie sowa, kładąca się spać po całonocnym polowaniu. Niedaleko domu Nory bawiła się zgraja lisich szczeniąt, piszcząc radośnie, a nieopodal strumienia niedźwiedzica z młodymi zażywała porannej kąpieli. Cały świat budził się do życia, a ona mogła to wszystko słyszeć.
— Ja to mam szczęście — westchnęła kobieta.
No dobra, koniec lenienia, czas wstawać — postanowiła. Z szerokim uśmiechem na twarzy otworzyła oczy. Usiadła na łóżku, stawiając stopy na ziemi. Zanim jednak wstała, wyciągnęła ręce do góry, mrucząc przeciągle. Po raz pierwszy od lat po przebudzeniu czuła błogi spokój. Nie przejmowała się tym, co może się wydarzyć ani tym, co już było. Liczyła się tylko ta chwila, w której nie odczuwała ciężaru minionych lat. Zaśmiała się cicho, podchodząc powolnym krokiem do okna. Wychyliła się przez nie, wdychając przy tym słodką woń leśnych roślin. Na jej twarzy pojawił się zamyślony wyraz, zastanawiała się, czy przypadkiem czegoś nie zapomniała. W jednej chwili rozszerzyła szeroko oczy, a już w następnej pędziła w stronę stajni.
W samym wejściu powitało ją radosne końskie rżenie, a wzrok białowłosej skierował się w stronę siwej klaczy, która świdrowała ją swoimi wielkimi, czarnymi oczami. Wystarczyło jedno spojrzenie, by serce Nory napełniło się niezaprzeczalną radością, która powoli zdawała się otulać ją swymi ramionami. Ktoś, kto nigdy wcześniej sam tego nie przeżył, nie miał szans na zrozumienie, co się z nią działo. To nie należy do rzeczy, których mogą dostąpić wszyscy. Jedynie wybrani stają się tacy jak ona. Była Jeźdźczynią, a Sitle jej towarzyszką. Uzupełniały się. Często, gdy elfka przychodziła do stajni zapominała o tym, co miała wcześniej zrobić. Te chwile należały tylko do nich. Oddzielnie stawały się niezdolne do walki. Razem stanowiły jedność. Jedni Jeźdźcy mieli smoki inni - pegazy, niektórzy dosiadali jednorożców, czy innych stworzeń. Ona zaś dosiadała klaczy, która w oczach pozostałych mogła być zwyczajnym konie. Dla Nory jednak stała się nieodłączną przyjaciółką od momentu, w którym po raz pierwszy spojrzała w czarne oczy sześciomiesięcznej wówczas źrebicy. Z ust kobiety wydobyło się przeciągłe westchnięcie, gdy podeszła do Sitle i zaczęła ją głaskać po szyi. Dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie po co tu przyszła.
— Sitle, zaraz przyjdę tu z tą dziewczynką o której ci wspominałam. Wyruszamy do Deren, więc proszę cię, bądź grzeczna, dobrze? — zapytała, choć w sumie to było polecenie z jej strony.
Siwka zarżała, potakując łbem. Z ust jej przyjaciółki wydobył się beztroski śmiech, a potem poklepała klacz po szyi, kierując się z powrotem w stronę domu. W pewnym momencie zerknęła przez ramie, mówiąc:
— Możesz czekać na nas przy Starym Dębie? Czeka tam na ciebie śniadanie — dodała po chwili, a w następnej znajdowała się już w środku budynku.
Z szerokim uśmiechem na twarzy skierowała się w stronę pokoju młodej luxlupuski. Stanęła przed drzwiami, pukając trzykrotnie po czym otworzyła je i weszła. Jak się spodziewała, dziewczynka w dalszym ciągu spała. Wygląda tak niewinnie — przeszło jej przez myśl. Zupełnie jak... — urwała, potrząsając głową. Wiedziała, że to było nie możliwe. Chociaż... Nie! — warknęła stanowczo. Pochyliła się nad małą.
— Anita, wstawaj, zaraz ruszamy w drogę! — powiedziała.
Dziewczynka leniwie otworzyła oczy, mrucząc zaspanym głosem:
— Cześć — ziewnęła głośno, a potem dodała, wtulając twarz w poduszkę: — Przepraszam, po prostu dawno się tak nie wyspałam i nie za bardzo chce mi się wstawać.
Elfka zaśmiała się cicho. Doskonale wiedziała jaką otrzyma odpowiedź.
— No dobrze — westchnęła, kręcąc z politowaniem głową na widok przepełnionego nadzieją wzroku młodej.
— Dzięki — mruknęła, naciągając na siebie kołdrę.
Nora zaśmiała się ponownie, widząc reakcję dziewczynki, po czym dodała:
— Jak cię zawołam na śniadanie, to się nie ociągaj, bo zaraz po nim wyruszamy w drogę, a musimy się śpieszyć jeśli chcemy dostać się tam w dwa-trzy dni! — wypowiadając ostatnie słowa odwróciła się i wyszła z pokoju dziewczynki.

* Łacina, przerobione, by pasowało do opowiadania z ,,Błądzić jest rzeczą ludzką".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja chcem komentarz. I ciasteczka. Ale najpierw komentarz. Proszę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:41, 20 Lut 2015    Temat postu:

Kwiat Derenu
Rozdział 5
— Długo jeszcze? — spytała znudzona Anita, rozglądając się dookoła.
Nora z trudem powstrzymała się od zirytowanego przewrócenia oczami. Może i zdążyła polubić tą dwunastolatkę, ale zdecydowanie nie przywykła do jej bardziej ruchliwej i roztrzepanej wersji. Co prawda, znała ją dopiero od miesiąca, jednak na tyle, na ile zdążyła zaznajomić się z jej naturą, była cichą i nieśmiałą dziewczynką, nie sprawiającą kłopotów i potrafiącą samemu zorganizować sobie czas, co znacznie ułatwiało opiekę nad nią. Odkąd zaś wyruszyły w podróż bez przerwy się roiła, nie potrafiła usiedzieć przez chwilę na miejscu, rozglądając się na wszelkie strony i zasypując Solis pytaniami.
— Jeszcze jeden dzień drogi, ewentualnie mogłybyśmy przejechać przez Dolinę Śmiechu, ale i tak dotarłybyśmy do Deren dopiero późnym wieczorem — odpowiedziała dziewczynce.
Kruk przekręciła zabawnie głowę, wpatrując się w nią z zamyśleniem. Nora z łatwością mogła odgadnąć, że luxlupuska rozważa jakie pytanie zadać, jak i również o co zapyta, więc, nie czekając aż to zrobi, powiedziała:
— Przejazd przez Dolinę Śmiechu, co prawda, skróciłby drogę, ale naraziłby nas na większe niebezpieczeństwo ponieważ tamtejsze tereny zamieszkują Ni, a, uwierz mi na słowo, tamte, które cię zaatakowały, przy tych wydają się całkiem nieszkodliwe. Czasami zastanawiam się, co za idiota nazwał to miejsce w ten, a nie inny sposób — mruknęła do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Dziewczynka, która dosłyszała tą uwagę parsknęła cichym śmiechem, patrząc z rozbawieniem na swoją opiekunkę.
— Ty mi się tu nie śmiej, bo ja prawdę mówię! — rzekła elfka komicznym głosem. — No bo powiedz mi, proszę ja ciebie, kto normalny nazywa dolinę, którą zamieszkują mordercze bestie Doliną Śmiechu? Przecież tam nie ma nic do śmiechu, no chyba że kogoś bawi to, jak atakują go potwory! No ale to musiałby być skończony czubek. Rozumiesz coś z tego? — spytała, wzdychając teatralnie, co spowodowało, że Anita zachichotała, kręcąc głową.
W momencie, w którym dziewczynka się uspokoiła, zapadła cisza, w której obie dokończyły swój posiłek. Ponieważ było jeszcze w miarę wcześnie, Nora stwierdziła, że powinny ruszać w drogę jeśli chcą dotrzeć do Deren jeszcze jutro. Dwunastolatka skinęła jej głową, zastanawiając się w myślach czy aby na pewno chce dotrzeć już na miejsce. Myśl, że to właśnie tam może znajdować się rozwiązanie jej problemu napawała ją radością, ale w głębi serca czuła nieuzasadniony niepokój, co stanie się z nią po zdjęciu klątwy, a raczej jeśli uda się zdjąć urok. Przestań — skarciła się w myślach. — To głupie — dodała, pragnąc jak najszybciej wsiąść na grzbiet Sitle, na którym zapominała o troskach.
— No to hop — powiedziała elfka, wsadzając ją na grzbiet klaczy. — Czas na nas — dodała.
Jechały w ciszy, a Anita rozglądała się dookoła, obserwując otaczające ją tereny. Od czasu gdy skończyły przerwę nie odezwała się do Nory ani słowem, zastanawiając się co stanie się w przyszłość. Nora obiecała jej, że znajdzie sposób by mogła wrócić do domu, jednak potrzebowała na to czasu i właśnie w momencie, w którym zdawała się wymyślić coś, co pomoże jej powrócić, dowiedziała się o niej prawdy. Teraz zamiast być w drodze do Aren An, zmierzała do elfiej stolicy, gdzie mogła pozbyć się przekleństwa, które ciążyło na niej od czterech lat, a później? Co przyjdzie, gdy w końcu będzie od niego wolna? Czy elfy odeślą ją z powrotem? A może uznają, że jest im coś winna i będzie musiała zapłacić za to, że jej pomogły, oczywiście o ile się na to zgodzą. Nie. Ta druga opcja nie wchodziła w grę, co prawda nie znała się za bardzo na tej rasie, ale zdążyła, chociaż w małym stopniu, poznać Norę, która z pewnością taka nie była. Może i nie miała pewności, czy jej opiekunka jest typową elfką, ale szczerze wątpiła, by pozostali członkowie jej rasy aż tak bardzo się od niej różnili. Poza tym, kto normalny zmusza dziecko, by płaciło za odwrócenie czegoś na co, tak właściwie, nie miało wpływu? Ale jeśli… Nie! Nie ma żadnych, ale jeśli. Jestem pewna, że Nora nie sprowadzałaby mnie do Deren, gdyby nie była pewna, że mogą mi tam pomóc — stwierdziła stanowczo w myślach. Co najwyżej się nie uda i tyle. Poza tym, wątpię by…
— Anita? — Z rozmyśleń wyrwał ją głos Solis.
Dziewczynka odwróciła głowę, spoglądając pytającym wzrokiem w stronę kobiety, która patrzyła na nią zaniepokojona. Nie wiedziała jednak, co wywołało w niej ten niepokój.
— Dobrze się czujesz? — spytała elfka, gdy nie usłyszała odpowiedzi.
Luxlupuska skinęła głową, nie odpowiadając, co spowodowało zdziwienie trzydziestosześciolatki, która miała nadzieje, że uda jej się nakłonić dziecko do rozmowy. Co jeszcze trzy godziny wcześniej narzekała w myślach na to, jak mała narzeka na podróż i co rusz zadaje pytanie kiedy w końcu dojadą, ale cisza, która zapadła potem, była dla niej przytłaczająca. Martwiło ją to, że dziewczynka zdawała się być przygnębiona, a ona nie znała tego powodu. Mimo tego, że nie chciała na nią naciskać, złapała podbródek małej patrząc jej w oczy. To co w nich zobaczyła, zdziwiło ją. Nie było w nich widać radości, którą mogła ujrzeć jeszcze kilka godzin wcześniej, teraz z łatwością dostrzegała smutek i zmartwienie.
— Ej, maleńka, co jest? — zapytała troskliwym tonem, w myślach, prosząc Sitle by ta się zatrzymała, nie żeby elfka nie ufała swej towarzyszce, ale wolała odbyć tą rozmowę na ziemi, gdzie mogła być przygotowana na każdą sytuację.
Kiedy klacz się zatrzymała, Anita wyglądała jakby miała zamiar się rozpłakać, co jeszcze bardziej zmieszało i zmartwiło kobietę, która zeskoczyła z wierzchowca i pomogła zejść małej. Kiedy ta stała już na ziemi, przykucnęła by znaleźć się na poziomie jej oczu i ponowiła swoje pytanie. Gdy znowu nie dostała odpowiedzi z trudem powstrzymała się od westchnięcia, z pewnością nie należała do najcierpliwszych osób, ale jednak musiała dać sobie jakąś radę. Nie mogła kontynuować podróży, nie wiedząc co się dzieje z jej podopieczną, której zachowanie ciągle ją zaskakiwało.
— Boli cię coś? — Spróbowała ponownie, tym razem pytając o coś innego.
— N-n-nie — wyjąkała cicho, przerażonym głosem, z trudem powstrzymując płacz.
Słysząc ton dziecka, Nora, zadziałała instynktownie. Zamiast zadawać kolejne pytania objęła dziewczynkę, przytulając ją do siebie. Tak jak przewidziała, mała rozpłakała się, wtulając w nią mocniej. Elfka, która nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji objęła małą pewniej, szepcząc jej do ucha uspokajające słowa.

* * *

— Uciekaj!
Przerażony głos samca spowodował moją natychmiastową reakcję. Odwróciłem się, strosząc sierść i przygotowując do ataku na każdego, kto chciałby go zaatakować. Nie wiedziałem czemu, ale jego zapach powodował, że chciałem go chronić. Tak samo działała na mnie woń samicy, która rzuciła się w moją stronę biegiem, błagając mnie bym uciekał z tego miejsca. Ja jednak nie rozumiałem dlaczego. Czyżby coś im zagrażało? Wciągnąłem powietrze w płuca, chłonąc razem z nim zapach. Nie był taki jak zwykle. Wyczuwałem w nim strach i subtelną, chociaż wciąż daleką, woń nienawiści. Słysząc kolejne błagania kobiety, nie, samicy, poczułem wściekłość. Nie! — krzyknąłem w myślach. Nie mam najmniejszego zamiaru uciekać. Jestem wilkiem, a wilki nie zostawiają swojego stada na pastwę losu! I wtem, w jednej chwili, ogarnęła mnie trwoga. Mimo mego sprzeciwu, wbrew mej woli, zacząłem biec, uciekając przed czyhającym zagrożeniem. Jakimś cudem stchórzyłem. Dopiero, gdy oddaliłem się na znaczną odległość zrozumiałem co się właściwie stało. Decyzja, którą podjąłem była spontaniczna. Zupełnie nieprzemyślana. Rzuciłem się w stronę z której przybiegłem, pragnąc pomóc memu stadu. Nie mogłem zostawić ich na pastwę losu. Z daleka wyczułem zapach dymu i odór palącego się ciała. Chociaż nie wiem skąd, znałem już ten zapach, zapach, który sprawiał, że wszystkie komórki mego ciała krzyczały ,,Zawracaj! Musisz stąd odejść! Ratuj siebie!". Ja jednak nie mogłem ich posłuchać.
Wbiegłem na polanę w momencie, gdy samica padła na ziemię przeszyta strzałą wystrzeloną przez Cienia. Ogarnęła mnie furia. Jak te prymitywne istoty mogły wkroczyć na MÓJ teren i atakować MOJE stado? Te odrażające potwory śmiały wejść na MOJE terytorium bez MOJEGO pozwolenia. Kiedy dotarła do mnie woń śmierci zawyłem z wściekłości, powodując, że bestie spojrzały w moim kierunku. Te odrażające stworzenia śmiały zabić członka MEGO stada. Teraz będą musiały za to srogo zapłacić. Najeżyłem sierść, a z mojego gardła wydobył się groźny warkot, gdy skoczyłem na pierwszego Cienia bezlitośnie zatapiając pazury w jego ciele...

* * *

Czarny wilk zerwał się na równe nogi, jeżąc sierść i pokazując kły. Rozejrzał się w poszukiwaniu źródła zagrożenia. Gdy w polu jego widzenia znalazła się kobieca postać, zaczął ostrzegawczo warczeć. Znał skądś jej zapach. Zdawało mu się, że go już kiedyś wąchał, nie wiedział jednak gdzie ani kiedyś. Nie potrafił sobie przypomnieć do kogo dokładnie należał i czy był to jego przyjaciel, czy też wróg. Przyjął pozycję obronną, gdy elfka - bo należała ona do tej rasy - uniosła powoli dłoń.
— Ake, przeprasza jeśli cię przestraszyłam.
Ake? Kim jest ten Ake? — przebiegło mu przez myśl. Wilk nie znał nikogo o takim imieniu, chociaż wydawało mu się dziwnie znajome. Mimo tego nie potrafił przypomnieć sobie do kogo on należał. Wysilił swój mózg, starając się przedostać do wspomnień, które zostały przed nim ukryte. Nie zważał na to, że zachowuje się wbrew naturze. Powinien żyć teraźniejszością, nie przeszłością. Coś jednak pchało go do dalszego działania skutecznie uciszając instynkt, który się w nim buntował. Zwierzę w jednej chwili uniosło łeb, przekręcając go na bok, po czym zamknęło oczy. W jednej chwili zostało zmuszone do poderwania się na dwie łapy, gdy jego kończyny zaczęły się wydłużać. Pysk skracał się, podczas gdy łeb przybierał postać twarzy. Sierść i ogon zniknęły. Nie minęła minuta, a na miejscu wilka stał, chwiejąc się lekko, czternastoletni chłopak, który wpatrywał się w kobietę speszonym wzrokiem.
— Ee... — zaczął inteligentnie Ake, posyłając Line przepraszający uśmiech.
Elfka spojrzała na niego srogim wzrokiem, kręcąc głową. Śmiało można było powiedzieć, że jest na niego wściekła. Jeszcze nigdy chłopak nie zawiódł tak bardzo jej zaufania, jak w obecnej chwili. O ile wcześniej, gdy znajdował się pod postacią wilka, nie chciała go niepokoić czy drażnić, teraz miała zamiar zdrowo go ochrzanić. Nie mogła uwierzyć, że ten chłopak mógł zachować się aż tak nieodpowiedzialnie! A gdyby nie udało mu się przemienić z powrotem i na zawsze został pod postacią wilka? — pomyślała wściekła. Poczuła zadowolenie, gdy ujrzała jak kuli się pod jej spojrzeniem. Postąpił głupio i nieodpowiedzialnie, zasługiwał na to.
— Ake Bellatorze, czy możesz mi do co to ma do jasnej cholery znaczyć?! — syknęła.
Luxlupus cofnął się, spoglądając na nią ze smutkiem i skruchą. Zdawało się, że naprawdę żałował swojego czynu, ale nawet to w tej chwili nie mogło mu pomóc. Doskonale znał gniew przyjaciółki swoich rodziców i wiedział, że przegiął pewną granicę, której przeginać nie powinien. Jedynym wyjściem było bycie szczerym, co mogło chociaż trochę ułaskawić gniew kobiety.
— Line ja wiem, że postąpiłem głupio... — zaczął powoli.
— Głupio to mało powiedziane! — przerwała mu. — Zachowałeś się szczeniacko i nieodpowiedzialnie. Przemieniłeś się chociaż doskonale wiedziałeś, że nie opanowałeś jeszcze wystarczającej wiedzy i umiejętności, które pomogą ci przystosować się do życia jakie będziesz kiedyś prowadził, ale nie! Ty oczywiście musiałeś zrobić to wszystko po swojemu! Zamiast grzecznie czekać na swój czas, co zrobiłeś? Przemieniłeś się, będąc świadomym, że możesz pozostać w tej postaci i - ja już sama nie wiem, co jest gorsze - zasnąłeś! Naprawdę oszalałeś?! Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłeś to w najlepszym przypadku przypłacić zdrowiem psychicznym, a w najgorszym życiem? Jesteś w ogóle świadomy tego, co robisz? — krzyczała. — A może...
— Line daj mi skończyć! — warknął Bellator, przerywając jej. — Nie zrobiłem tego celowo! Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem się przemieniłem, ale ja tego nie chciałem! To znaczy chciałem, ale nie teraz. Wbrew pozorom doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przedwczesna przemiana jest śmiertelnie niebezpieczna! — Nabrał powietrza i kontynuował zanim elfka zdążyła się wtrącić: — Przysięgam ci, że usnąłem jako człowiek, a przed zaśnięciem nawet nie myślałem o tym, by zrobić coś takiego! Ja... — Głos mu się na chwilę załamał, ale szybko się pozbierał. — Ja myślałem o rodzicach i oni... śnili mi się, ale inaczej. Nie tak jak zwykle, ja... — Spuścił głowę, urywając.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to, co wydarzyło się podczas jego snu, nie było normalne. Nawet w świecie, w którym żyją prawie same magiczne istoty takie rzeczy nie są codziennością. Widzenie przeszłości, przyszłości, czy teraźniejszości, tak. Objawienia, Spotkania, Nirew i inne rzeczy tego typu, tak. Jednak to, co się z nim stało... Nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim, a wiedział nader wiele jak na swój wiek.
— Ake — Tym razem głos elfki był łagodny, jednak kryła się w nim ostrzegawcza nuta, którą w mig wyłapał.
Podniósł wzrok, patrząc na nią niepewnie. Nie zanosiło się na to, by miała zamiar ponownie na niego krzyczeć, ale nie zamierzał ryzykować. Od pewnego czasu jego opiekunka zachowywała się dziwnie, łatwo dawała się wyprowadzić z równowagi lub wydzierała się na każdego bez powodu. Mimo tego, że tym razem miała prawo się na niego wściec, naprawdę nie chciał ponownie stać się obiektem jej złości. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć ona już się odezwała:
— Przepraszam, że się na ciebie nadarłam, ale, sam rozumiesz, to była moja pierwsza reakcja na to, co się stało. Nie wiedziałam jak inaczej zareagować, a myślałam, że zrobiłeś to celowo — westchnęła.
— Rozumiem, ale czemu tak się stało? — spytał.
— Nie wiem, ale znam osobę, która będzie znała odpowiedź na to pytanie — odparła, po czym, nim zdążył się zorientować, znalazła się przy nim i pociągnęła go za rękę, wychodząc z pokoju.

* * *

— Thorn? — Cichy głos przy moim uchu spowodował, że błyskawicznie się odwróciłem, spoglądając na mówiącą osobę.
Z uśmiechem zauważyłem kim ona jest. Westchnąłem, patrząc z dumą na jej radosną twarz. W jej oczach widziałem miłość którą do mnie czuła. Gdyby kiedyś ktokolwiek powiedział mi, że ta delikatna, spokojna, wiecznie wesoła kobieta zostanie moją żoną, wyśmiałbym go. To było tak nierealne, że czasami przyłapuję się na zastanawianiu na tym, czy przypadkiem nie śnię. Jeśli tak jest to nie chcę się nigdy więcej budzić.
— Tak? — zapytałem, patrząc na nią czułym wzrokiem.
Uśmiechnęła się do mnie odpowiadając:
— Kocham cię.
— A ja ciebie — odparłem. *
* * *
Uchylił powoli powieki, budząc się ze snu. Westchnął smutno, czując, jak powoli zaczyna ogarniać go znane mu doskonale otępienie. Minęło tak wiele czasu odkąd ostatni raz śnił o Niej. Jej śmierć sprawiła, że i on zaczął powoli umierać. Miał jednak jeszcze jedną misję do spełnienia, dopiero wtedy będzie mógł odejść, by znów połączyć się z nią; wówczas jednak już nic nigdy więcej ich nie rozdzieli. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się obrazu jej roześmianych fiołkowych oczu. Musiał skupić się na misji, nie na tym, co było kiedyś.

* * *

— Ake, proszę, usiądź — rzekła fioletowowłosa kobieta, wskazując nastolatkowi krzesło znajdujące się naprzeciw niej.
Chłopak niepewnym krokiem skierował się w stronę wskazanego przedmiotu, nie będąc pewnym co właściwie go czeka. Zaledwie minutę wcześniej z pomieszczenia, w którym teraz przebywał wyszła zdenerwowana Line, po czym wepchnęła luxlupusa do środka, mówiąc by się niczym nie martwił. Łatwo jej mówić — prychnął w myślach. Nie dość, że jakimś cudem przedwcześnie się przemienił to jeszcze teraz stał przed osobą, która mogła skazać go za to na śmierć,, a nikt by się do tego nie przyczepił. Nie — stwierdził stanowczo. Na pewno nie zrobi czegoś takiego. Line nie posłałaby mnie tutaj, gdyby nie miała pewności, że nic mi nie grozi — dodał. Siadł na krześle, posyłając pytające spojrzenie w stronę fioletowowłosej. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo ona odezwała się wcześniej:
— Zapewne zastanawiasz się dlaczego cię tu kazałam przyprowadzić. — Nie dała mu odpowiedzieć, kontynuując: — W normalnym przypadku wystarczyłaby mi rozmowa z twoją opiekunką bym podjęła odpowiednią decyzję. Rozmowa z tobą byłaby wówczas zbędna, gdyż znałabym większość faktów, a reszty sama bym się domyśliła, a - uwierz mi - niewiele rzeczy umyka mojej uwadze. Tym razem jednak postanowiłam zrobić wyjątek, a wszystko przez to, co powiedziała mi Line. Jej słowa bardzo mnie zaniepokoiły.
Zamilkła, wpatrując się w niego wyczekująco, a chłopak przygryzł wargę, wbijając wzrok w blat stołu. Nie miał pojęcia jaką decyzje podejmie w związku z tym co zrobił, zwłaszcza, że sam nie wiedział co to do końca było. Nie potrafił też przewidzieć, czego kobieta od niego oczekuje, co wprawiało go w irytację. Zawsze wiedział co chcą od niego inni, za każdym razem potrafił przewidzieć co pragnął by zrobił, jaki powinien być w ich oczach. Wystarczało mu jedno spojrzenie, a teraz? Nic. Kompletna pustka, a on nie mógł zrozumieć dlaczego. Z jakiego powodu nie potrafił przejrzeć elfki, która znajdowała się przed nim, chociaż dawał sobie radę z osobami o większym doświadczeniu**.
— Ake, czy mógłbyś opowiedzieć mi, co się zdarzyło przed twoją przemianą? Chciałabym żebyś opisał mi również twój sen — powiedziała, widząc, że nie wie, co tak właściwie ma zrobić. — Z góry mówię, że, dopóki nie dowiem się co tak naprawdę spowodowało całe to zajście, nie mam cię karać w żaden sposób, więc możesz być spokojny — dodała uspokajającym się tonem, uśmiechając do niego pokrzepiającą.
Chłopak westchnął ciężko w myślach. Nie wiedział, jak zacząć, co tak właściwie ma powiedzieć i jak przekonać jego rozmówczynię o tym, że naprawdę jest niewinny. Pokręcił głową, próbując pozbyć się obrazów, które znienacka stanęły mu przed oczami. Niepewnym, drżącym głosem zaczął mówić:
— Zanim Line mnie obudziła i okazało się, że się przemieniłem ja... Myślałem o... o rodzicach — Ake z trudem wymówił ostatnie słowo. — O tym, że chciałbym się dowiedzieć czego by ode mnie oczekiwali, co mam zrobić, by pomścić ich śmierć, a potem, sam nie wiem kiedy, usnąłem. Kiedy ocknąłem się w śnie usłyszałem głos. On należał do mojego ojca, ale nie był zwyczajny... Nigdy wcześniej go nie słyszałem, ale wiem, że należał do niego. Tyle że... — zawahał się. — Tyle że wtedy nie myślałem o nim, jako o moim ojcu. W ogóle nie myślałem jak człowiek... Zdaje mi się... Zdaje mi się, że... że myślałem jak wilk.... On kazał mi uciekać, ale ja nie chciałem. Pragnąłem go chronić, go i matkę, która też tam była. Ona również pragnęła bym uciekał, a ja... w tamtej chwili nie uważałem ich za swoich rodziców... — Policzki chłopaka poróżowiały. — Uznawałem, że to moje stado i nie chciałem zostawić ich na pastwę losu, zwłaszcza, że wyczuwałem zbliżające się niebezpieczeństwo... No właśnie! Moje zmysły nie działały normalnie, czułem i słyszałem więcej niż zazwyczaj... W pewnym momencie moje ciało samo, bez udziału mej woli, puściło się do biegu, a ja przez pewien czas nie mogłem się zatrzymać. Dopiero po paru minutach uświadomiłem sobie co się stało i... i wróciłem w momencie, w którym cień zabił moją matkę — urwał, spuszczając głowę.
Nie wiedział, co ma dalej mówić. Nie chciał żeby kobieta dowiedziała się o tym, co zrobił. Nie chciał żeby zaczęła na niego patrzeć swoimi przenikliwymi, czarnymi oczami, które sprawiały, że ciarki przechodziły mu po plecach.
— Ake — odezwała się powoli, wbijając w niego swoje spojrzenie — czy mógłbyś mi powiedzieć, co wtedy czułeś? — spytała.
Nie chciał jej tego mówić. Nigdy nie potrafił opisywać swoich uczuć, nie umiał rozmawiać o emocjach, które odczuwał, a jednak to zrobił. Wypowiedział słowa, których wypowiedzieć nie chciał:
— Furię. Byłem wściekły do granic możliwości, że cienie wkroczyły na mojej terytorium, a jeszcze bardziej potęgowało mój gniew to, że zaatakowały kogoś z mojego stada... Ja... w tym śnie... rzuciłem się na jednego z nich i... i chyba... chyba go zabiłem — wyszeptał, rumieniąc się ze wstydu. — Potem, po tym momencie, obudziłem się, będąc już wilkiem — dokończył.
Przygryzł dolną wargę, czekając aż elfka się odezwie. Ona jednak milczała, a w jego umyśle pojawiały się różne wizje tego, co może się stać. Widział samego siebie wtrącanego przez strażników do lochu, za to, że złamał prawo. Przewidywał własną śmierć lub wygnanie z zakazem powrotu do Eriel Den. Nic jednak nie przeraziło go równie mocno jak obraz Line krzyczącej na niego, że zhańbił całą swoją rodzinę, że nie jest godny noszenia nazwiska Bellator, a jego rodzice z pewnością przewracają się przez jego czyny w grobie... Żadna inna wizja nie mogła się równać pod względem strachu, który wzbudzała, z innymi.
— Dobrze, jesteś już wolny. — Wyrwany przez głos kobiety z rozmyślań, spojrzał na nią niepewnym wzrokiem. — Zastanawiasz się zapewne, co wywołało tą przemianę? Muszę ci przyznać sama nie jestem tego pewna, ale obiecuję, że zbadam tą sprawę. Możesz już iść Ake. Wracając mógłbyś poprosić Line, by do mnie przyszła? — zapytała.
Luxlupus skinął głową, odwracając się. Szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia z komnaty. Wolał nie pozostawać tam dłużej niż uznawał za konieczne.

* Postanowiłam przybliżyć Wam historię Thorna, więc możecie spodziewać się takich wyrywek wspomnień. Ten był zapewne jednym z nielicznych tego typu, bo nie przepadam za romansami, jednak przyda mi się w drugim tomie, więc cóż... dodałam go.
** To zdanie zostanie wyjaśnione w późniejszych rozdziałach, jednak mogę powiedzieć, że chodzi tu o wiek. Navia ma skromne( bardzo skromne - dop. autorki) sto pięćdziesiąt lat, a Ake miał już do czynienia z starszymi elfami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czekam na ciasteczko i komentarz. Proszę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lis
Administrator



Dołączył: 27 Lis 2014
Posty: 1012
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:46, 28 Lut 2015    Temat postu:

Kwiat Derenu
Rozdział 6
Ogień. Wioska Płonie. Gdziekolwiek się obejrzę, widzę płomienie trawiące wszystko na swej drodze. Są wszędzie pozbawiając to miejsce wszelakiego życia. Giną owady, które miały tutaj swoją wioskę i ptaki, pozostające przy swych młodych nawet w obliczu własnej śmierci. Mały jelonek trąca z przerażeniem ciało swej matki przywalone gałęziami. Zewsząd dobiegają do mnie odgłosy rozpaczy. Słyszę krzyki ludzi, którzy nie zdążyli schronić się w jaskiniach. Ich błagania by najeźdźcy dali im odejść. By pozwolili przeżyć. Zapewnienia, że już nigdy więcej nie będą mieszać się w sprawy, które nie należą do ich świata.
Świst strzał. Widzę elfy, pojawiające się znienacka na środku placu, na którym się znajduję. Pomimo dymu z łatwością mogę zobaczyć ich przerażone miny na widok zmasakrowanych ludzkich zwłok. Słyszę ich przerażone głosy i obserwuję jak strach zmienia się w wściekłość, którą kierują na najeźdźców. Patrzę jak większość z nich rzuca się by odeprzeć atak, pomścić tych, którzy zginęli, jak pozostali biegają sprawdzając czy nie da się kogoś uratować.
Szczęk metalu zderzającego się z metalem. Widzę walkę, ale nie mogę się do niej przyłączyć. Nieważne jak bardzo bym tego chciała pozostaję w tym samym miejscu, nie mogąc się poruszać. Jedyne co robię to obserwacja. Patrzę na coś, na co nie chcę patrzeć.
Cisza. Po tak długim czasie w końcu zapadła cisza, której tak bardzo pragnęłam. Nie słyszę już szczęku metali ani krzyków umierających, ani błagań o pomoc osób, którym pomóc już się nie da. Nie dobiegają do mnie dźwięki łkania zrozpaczonych elfów, opłakujących swych utraconych przyjaciół. Zapanowało milczenie, którym świat oddaje hołd poległym. Hołd, którego nikt i nic nie może zakłócić.
Nareszcie mogę się poruszyć. Idę powoli w nieznanym mi kierunku. Skądś znam to miejsce, ale nie wiem skąd. To wszystko, zwłoki leżące na ziemi, chmury dymu okupujące niebo, zwęglona ziemia, utrudnia mi jego rozpoznanie, ale czuję, że już tu byłam, tylko kiedy? Tego też nie potrafię sobie przypomnieć. Nie rozpoznaję ludzi, nie potrafię stwierdzić kim byli, co tutaj robili, ale wiem, że ich znałam. Wędruję martwą ścieżką, a raczej miejscem które kiedyś nią było, nie patrząc za siebie, nie rozglądając się. Po prostu idę, a moje nogi same mnie niosą. Tylko gdzie? Czyżby to była jakaś kolejna niespodzianka?
Słyszę szelest. Nadstawiam pilnie uszu, ale ten się nie powtarza. Wzruszam ramionami, wznawiam marsz, który przerwałam. Zatrzymuję się w chwili, w której zauważam czyjś ruch. Odwracam się na pięcie by stanąć twarzą w twarz z czarnowłosym chłopakiem, który z pewnością nie może być człowiekiem. Jest inny, czuję to. Coś w środku krzyczy do mnie, że on jest taki jak ja, ale co w takim razie tu robi? I dlaczego jest taki młody? Nie może mieć więcej niż szesnaście lat i, choć jestem pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, wydaje się być dziwnie znajomy. Przekręca głowę na bok, lustrując mnie swoimi czarnymi oczami, a ja cofam się o krok. W jego oczach płonie ogień! Wszystkie moje zmysły krzyczą ,,Uciekaj! On jest niebezpieczny!". Ja jednak nie chcę uciekać. Skąd mogę wiedzieć kim on jest? Przecież to, że jego oczy zdają się płonąć wcale nie oznacza tego, co przypuszczam. W momencie, w którym otwieram usta by zapytać się go kim jest, przemienia się, a ja wciągam zaszokowana powietrze. Moje zmysły miały rację. To Ognisty Wilk, ale dlaczego w takim razie się go boję? Przecież jest za młody żeby mnie skrzywdzić, a jeśli nie? Zamarłam, przerywając swe rozmyślania.
Ognisty Wilk spojrzał na mnie, po czym zaczął biec. Nim się zorientowałam, podążałam za nim, wbrew mej woli. Chciałam zostać na miejscu lub przynajmniej uciec, ale nie mogłam. Zostałam zmuszona podążać za kimś, kto w każdej chwili może mnie zabić. Chociaż próbowałam to robić, nie mogłam się nawet rozejrzeć, by dostrzec jakąkolwiek przeszkodę na drodze. Po prostu patrzyłam przed siebie, idealnie wyczuwając miejsca w których muszę podskoczyć, zwolnić, czy przyśpieszyć. To było dla mnie niepojęte, a mimo to nie narzekałam na tą nową umiejętność. Jakby na to spojrzeć z mojego punktu widzenia lepsze to niż upadek co pięć minut.
Nie wiem jak długo biegliśmy. Nie potrafię tego określi, ale w momencie gdy Wilk zatrzymał się, byłam już nieźle zdyszana. Odzyskawszy swobodę ruchów, oparłam ręce na bokach, pochylając się do przodu i ciężko oddychając.
— Po co... Po co mnie tu ściągnąłeś? — spytałam, patrząc na niego niepewnie.
Ognisty powrócił do swej prawdziwej postaci i spojrzał mi w oczy. Wzdrygnęłam się, czując na sobie jego intensywne, nieodgadnione spojrzenie. Nie wiedziałam czego ode mnie oczekuje, po co mnie tu ściągnął, przez krótką chwilę bałam się, ale on milczał. Sekundy zdawały się zmieniać w godziny, gdy czekałam na jego odpowiedź. A może wcale nie zamierza mi odpowiadać? - przeszło mi przez myśl. Niepewna zaczęłam rozglądać się po miejscu w którym się znajdowaliśmy. Była to olbrzymia polana po środku której stał wielki dom, sprawiający wrażenie wiekowego. Po ścianach swobodnie wspinały się róże, mieszając się z bluszczem. W pierwszej chwili wydał mi się przez to opuszczony, jednak po chwili zrozumiałam, że to wrażenie było celowe.
— Pomóż mi — wyszeptał w końcu, przerywając moje rozmyślania.
Spojrzałam na niego, a moje serce przeszyło nagłe ukłucie bólu. Jego oczy... Oczy w których jeszcze kilka minut temu płonął ogień, one... one sprawiały wrażenie jakby nie było w nich żadnych uczuć. Ja jednak widziałam w nich błaganie, niemą prośbę, która upewniła mnie, że dobrze robię, gdy z mych ust, nim zdążyłam się namyślić,wypłynęły słowa, które stały się obietnicą:
— Pomogę.



Dziewczynka przekręciła głowę, przyglądając się uważnie swojej opiekunce. Elfka siedziała nieopodal ogniska oparta o pień starego dębu i przez chwilę można było odnieść wrażenie, że śpi. Anita wiedziała jednak, że to tylko złudzenie. W ciągu miesiąca, który spędziła pod jej opieką, zdążyła się już nauczyć, że dopóki ona nie uśnie, Nora będzie czuwać, a nawet gdyby zbudził ją zły sen, ta jej pomoże. Uspokoi gdy zajdzie taka potrzeba. Zrobi to wszystko, co kiedyś wydawało się dla niej czymś poniżającym. Ona, córka Nikoli i Kamila Kruków, miałaby nie dawać sobie rady z koszmarami? Miałaby wołać o pomoc, bo wystraszyła się snu? Ktoś miałby przyjść do niej, przytulić ją, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Jeszcze pięć tygodni wcześniej, gdyby ktoś powiedział jej, że tak się stanie, wyśmiałaby go. Przecież nie tak ją wychowano! A teraz? To zdawało się być takie naturalne. Właściwe.
— Wyrosło mi coś na głowie, że tak się we mnie wpatrujesz, czy co?
Luxlupuska roześmiała się na to pytanie, odpowiadając szybko:
— Nie, nic ci nie wyrosło, tylko… — urwała nie będąc pewną, co ma powiedzieć.
— Tylko dzisiaj jest dzień wpatrywania się w innych? — zapytała ją elfka.
Dziewczynka ponownie parsknęła śmiechem. Uwielbiała chwile, w których mogła żartować ze swoją opiekunką. Zdawało jej się wtedy, że świat nabiera na nowo kolorów, a w chwilach gdy dopadało ją przygnębienie, było to niezawodnym lekarstwem na jej smutek. Nawet w ciemności mogła zauważyć wesołe iskierki w oczach, które patrzyły na nią z najwyższą uwagą.
— Nie mogę spać — wyznała cicho.
— W takim razie chodź tu — odparła jej elfka, wskazując by podeszła do niej.
Anita wstała i powoli zbliżyła się do trzydziestosześciolatki. Gdyby na miejscu elfki był ktokolwiek inny zapewne nie pozwoliłaby sobie na to, by usiąść i dać się objąć osobie którą znała, tak naprawdę, bardzo krótko. Osobie, która unikała rozmów o swojej przeszłości, o tym dlaczego mieszka sama. A jednak Nora mogła ją objąć, nie wzbudzając przy tym jej strachu, co więcej, uspokajając dwunastolatkę i dając jej nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Bez słowa oparła swoją głowę na ramieniu elfki, przymykając oczy. Ta, w odpowiedzi, zaczęła głaskać ją po włosach.
— Znowu zaczynasz się bać? — spytała Solis, przerywając ciszę.
Luxlupuska pokręciła głową, odpowiadając:
— Nie, po prostu... po prostu chciałabym być już na miejscu. Chcę zobaczyć w końcu Deren. Moja koleżanka, Ania, była tam kiedyś z ojcem i mówiła, że to jedno z najpiękniejszych miast jakie kiedykolwiek widziała. Ciekawi mnie czy mówiła prawdę — westchnęła szeptem.
— W takim razie jutro będziesz mogła się o tym przekonać, a jakby znowu zaczął cię atakować strach, to mogę zrobić to samo co wczoraj — odparła z uśmiechem kobieta.
Dziewczynka uśmiechnęła się smutno, wspominając wczorajszą rozmowę z Solis.


— Boli cię coś? — spytała Nora, wpatrując się we mnie z niepokojem.
— N-n-nie — wyjąkałam cicho przestraszona, z trudem powstrzymując łzy, które chciały wydostać się na zewnątrz.
Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć. Wiedziałam, że od tego jeszcze bardziej będzie mi się chciało płakać. Mimo to nie mogłam powstrzymać się zastanawiania co będzie jeśli elfom uda się zdjąć ze mnie klątwę czarownicy. Czy wrócę w tedy do domu? A jeśli tak, to jak zareagują na mój powrót rodzice? Ucieszą się, a może będą źli? Może zaczną na mnie krzyczeć, że uciekłam, a potem wyrzucą mnie z domu? Nie tego nie zrobią, chociaż… Nie! Poza tym… Czy oni teraz się o mnie martwią? A co jeśli jest im tam beze mnie lepiej? Jeśli mama, tata i Luke postanowili, że o mnie zapomną? Co jeśli… Nie potrafiłam powstrzymać szlochu, który wyrwał się z mojego gardła. Przytuliłam się mocniej do elfki, która mnie objęła, szepcząc słowa pociechy. Łkałam bardzo długo, ale Nora nie pośpieszała mnie, nie karciła za to, że marnuję czas, który mogłybyśmy poświęcić na podróż. Ona po prostu przytulała mnie do siebie, dając poczucie bezpieczeństwa i uspokajając mnie swoimi słowami. W końcu jednak się uspokoiłam na tyle, by można było ze mną porozmawiać.
— Maleńka, co się stało? — spytała, łapiąc mnie delikatnie za brodę, zmuszając tym samym do spojrzenia w jej bursztynowe oczy.
Przygryzłam wargę, patrząc na nią ze smutkiem, który nie chciał mnie opuścić. Bałam się, a jednocześnie czułam przenikający mnie do szpiku kości żal, że przez moje głupie słabości wstrzymałyśmy podróż. Nigdy nie lubiłam użalać się nad sobą, a teraz, gdy zrobiłam to z tak błahego powodu jak strach. Gdyby moja matka to widziała, wyśmiałaby mnie. Nie chodzi o to, że ona była złą matką, po prostu uważała, że takie zachowanie uwłacza godności damom. Zwłaszcza tym młodym, które nie mają prawdziwych powodów do płaczu.
— Anita, mała, mi możesz powiedzieć wszystko, a ja cię wysłucham i postaram się ci pomóc — powiedziała elfka uspokajającym tonem.
Zawahałam się. Z jednej strony nie było razu, gdy zwracałam się do Nory o pomoc, by ta mi nie pomogła, ale czy powinna obarczać ją moimi problemami? Poza tym to głupie! Boję się czegoś co jeszcze się nie wydarzyło i nie wiadomo czy się wydarzy. Pokręciłam głową, decydując, że będę milczeć. Jednak już po chwili wzięłam głęboki oddech i, nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam mówić. Mówiłam o strachu, który pojawia się na samą myśl o tym co może się wydarzyć w przyszłość. O moich obawach, że moja rodzina się mnie wyprze, że mnie znienawidzą. Wspomniałam o tym, że szczególnie obawiam się reakcji Luke’a. W końcu, gdy myślałam, że to już wszystko, sama z siebie, zaczęłam opowiadać o moim życiu przed nieszczęsną ucieczką, która miała być próbą dotarcia na urodziny Ani. Mówiłam tak długo aż rozbolała mnie szczęka, a ja dalej nie przerywałam, nie pomijając nawet tego, że obawiam się tych wszystkich rzeczy, które są ode mnie wymagane przez osoby, których nawet nie znam. Gdy w końcu skończyłam, Nora spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem po czym wstała. Poczułam wtedy pierwsze ukłucie strachu. A co jeśli nie będzie dalej chciała podróżować ze mną albo, co gorsza, przestanie się mną opiekować? Moje obawy zostały jednak szybko rozwiane, gdy elfka podała mi rękę, mówiąc:
— Chciałabym ci coś pokazać, pozwolisz, że trochę opóźnimy naszą podróż? — spytała, posyłając mi uspokajający uśmiech.
Skinęłam głową, chwytając jej dłoń. W odpowiedzi zostałam nagrodzona kolejnym uśmiechem. Ruszyłyśmy. Szłam, trzymając ją za rękę i po raz pierwszy, tak naprawdę, podziwiałam uroki Eriel Den. Nigdy wcześniej nie widziałam jeszcze tak pięknego miejsca. Ścieżkę, w którą skręciłyśmy, otaczały drzewa o kwiatach we wszystkich kolorach tęczy. W powietrzu unosił się słodki zapach miodu, z pszczelego gniazda, które wisiało na starej wiśni, chylącej swe gałęzie ku ziemi. Po raz pierwszy od czasu, gdy napadło mnie to dziwne przygnębienie, zachichotałam, w momencie, w którym paź królowej usiadł mi na ramieniu by po chwili ponownie zerwać się do lotu. Mimo że nie wiedziałam dokąd Solis mnie prowadzi, zaufałam jej i rozkoszowałam się otaczającym mnie widokiem, nie przejmując niczym innym. W chwili, w której weszłyśmy na tą ścieżkę, sprawiającą wrażenie jakby prowadziła donikąd, uleciały ze mnie wszystkie negatywne emocje.
— Zamknij oczy — poprosiła kobieta.
Posłuchałam się niemal natychmiast. Nie wiem czemu, ale to sprawiło, że poczułam się dziwnie szczęśliwa. Chwyciłam jeszcze mocniej dłoń, prowadzącej mnie Nory, a ona przez krótką chwilę uścisnęła moją. Ten gest wystarczył, bym zapomniała o wszystkim. Nie pamiętałam jak się nazywam. Nie wiedziałam kim jestem ani gdzie jestem, ale nie chciałam tego wiedzieć. Po prostu podążałam za osobą, która trzymała mnie za rękę i byłam pewna, że to jest właściwe.
Zatrzymałyśmy siłę, a osoba trzymająca moją dłoń puściła ją. Poczułam się nagle dziwnie bezradna, bezbronna, zdana na czyjąś łaskę. Uczucie zagubienia powoli wracało, a ja zaczynałam przypominać sobie powód z którego powodu tu jestem. Tylko gdzie jest to tu?
— Połóż się na trawie, nie otwierając oczu — szepnęła Nora, a ja mimo to słyszałam ją idealnie.
Na dźwięk jej głosu ponownie zniknęły dopadające mnie powoli negatywne uczucia, a ja stałam się lekka. Po raz kolejny, posłuchałam się elfki, kładąc na trawie. Nie wiedziałam czemu to miało służyć, ale nie chciałam by się skończyło. W tamtej chwili nawet cisza mi nie przeszkadzała, po prostu leżałam na miękkiej trawie, a słoneczne promienie muskały mą twarz. To było takie… prawidłowe. Wszystko inne zniknęło, cały świat zdawał się być nieważny, liczyłam się tylko ja i ta chwila. Żadna myśl nie śmiała zakłócić mojego trwania w tym niesamowitym i niezwykle przyjemnym stanie.
— Zajrzyj w głąb siebie, odszukaj strach i odepchnij go — powiedział do mnie głos dochodzący z oddali, wybudzając mnie przy tym z cudownej nieświadomości.
Mam zajrzeć w głąb siebie i odszukać strach? Nie! A co jeśli nie uda mi się go odepchnąć? Nie mogę tego zrobić! To jest dla mnie za trudne, nie chcę! – krzyczałam w myślach, a jednocześnie starałam się odepchnąć je ode mnie. Nie udało się, a ja zaczynałam panikować.
— Spokojnie.
Głos elfki po raz kolejny wdarł się do mojego umysłu, a ja poczułam zalewający mnie falami spokój.
— Wiem, że to trudne, ale, jeśli mi na to pozwolisz, mogę ci pomóc — rzekła, łapiąc mnie za rękę.
Wciągnęłam głęboko powietrze i pozwoliłam jej działać. Nora po raz kolejny dotrzymała danego słowa. Pomogła.


— Dobranoc, Nora — szepnęła Anita, przytulając się mocniej do elfki.
— Dobranoc, maleńka, dobranoc — odparła Nora.

— Osobiście mam nadzieję, że uda nam się tego uniknąć, ale może być tak, że w czasie pobytu w Deren, zostaniemy postawione przed królową lub innymi ważnymi urzędnikami państwowymi, jako że wychowałaś się w takiej rodzinie, w jakiej się wychowałaś, jesteś zapewne zaznajomiona z zasadami etykiety i tym jak należy się zachowywać w takich sytuacjach? — zapytała elfka Anitę, zmierzając powoli w kierunku głównej bramy miasta. Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: — U nas panują podobne zasady jednak są, przynajmniej według mnie, mniej skomplikowane i łatwiejsze do zapamiętania, jak choćby to, że kłaniać musisz się jedynie w obecności królowej. Jeśli spotkasz króla nie musisz się mu pokłonić, wystarczy, że dygniesz lub go pozdrowisz. Wśród elfów ranga jest mało ważna i rzadko kiedy ktoś jej używa, chyba że do przypomnienia ci kim jest jeśli posuniesz się za daleko. Kolejną zasadą jest to, że musisz pamiętać o tym by, jeśli zostaniesz zapytana, odpowiadać zgodnie z prawdą. Moja rasa jest wyczulona na tym punkcie i bez problemów rozpoznaje gdy ktoś kłamie. Co jeszcze można powiedzieć? Ach, tak! To nie jest zasada, ale, jeśli możesz, staraj się zachowywać swobodnie, wzbudzisz tym większe zaufanie. To tyle z tego, co musisz wiedzieć na początek. Wątpię, by pierwszego dnia, jeśli w ogóle to zrobią, postawili nas przed oblicze królowej, więc resztę zdążę ci wyjaśnić później — zakończyła z uśmiechem Nora.
Luxlupuska już otwierała usta by odpowiedzieć swej opiekunce, jednak głos zamarł jej w krtani, a oczy rozszerzyły się szeroko na widok, który rozpościerał się przed nią. W głowie dwunastolatki pojawiła się jedna myśl: Ania się myliła. Deren nie jest jedynym z najpiękniejszych miast. Deren jest najpiękniejszym miastem Lux ex Saltus.
_________________________________________


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Kącik Artystyczny / Kącik Pisarzy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Elveron phpBB theme/template by Ulf Frisk and Michael Schaeffer
Copyright Š Ulf Frisk, Michael Schaeffer 2004


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin